Finis coronat opus
7 sieprnia 2014
Kilka dni temu przeczytałem, że pewien Brytyjczyk, 62-letni Mike Watts, zastawił dom, by wybudować koło Bath prywatną drogę za 300 tys. funtów i pobierać opłaty. Do tej inwestycji skłoniło go zamknięcie jednego odcinka drogi, pod którą w lutym obsunęła się ziemia. Prace remontowe na drodze mają potrwać do końca roku. Wyznaczony przez lokalną władzę objazd jest dłuższy od drogi zbudowanej przez brytyjskiego biznesmena. Watts postarał się, by jego droga spełniała wszystkie wymagania bezpieczeństwa. Postawił znaki drogowe i wykupił dla swojej firmy odpowiednie ubezpieczanie. Ludzie są zadowoleni. W czym jest więc problem?
Za przejazd prywatną drogą pobiera pieniądze. Liczy, że do końca roku zarobi na tej inwestycji. Władze samorządowe na razie odradzają z korzystania z tej drogi i nie wydały jeszcze pozwolenia, ponieważ stoją przed problemem. Watts złamał państwowy monopol i pokazał, że jest skuteczniejszy od państwa w dostarczani usług. Okazuje się, że drogę może zbudować każdy i państwo nie jest do tego potrzebne.
Anglicy już kiedyś o tym wiedzieli. Watts nawiązuje do angielskiej tradycji turnpike trusts. W XVII w. zezwolono w Wielkiej Brytanii na zawiązywanie tzw. drogowych trustów, które otrzymały pozwolenie na pobierania opłat drogowych w zamian za utrzymanie dróg. Do XIX w. w ich rękach była sieć płatnych dróg o łącznej długości 48 tys. km.
Dlaczego przestały istnieć? Z jednej strony straciły na znaczeniu z powodu rozwoju kolej, ale z drugiej strony przyczyniły się do tego państwowe ustawy i zarządzenia. W 1888 r. prywatne drogi zostały znacjonalizowane i przekazano je lokalny władzom.
Watts musi walczyć w Anglii z urzędnikami. W Polsce miałby przeciw sobie jeszcze sąsiadów, którzy sami nie zbudowaliby takiej drogi, ale robiliby wszystko, aby mu utrudnić. W Anglii ludzie są wdzięczni Wattsowi za dostarczenie tańszej i lepszej usługi.
Nie wiadomo, czy Polacy byliby chętni do płacenia za przejazd prywatną drogą. Zakaz budowania prywatnych dróg w Polsce sięga czasów Kazimierza III Wielkiego. Za czasów tego króla został wprowadzony przymus drogowy, który zmuszał kupców do wybierania konkretnych szlaków handlowych, gdzie państwo stawiało stacje celne. Alternatywne drogi między miastami straciły na znaczeniu.
Do dzisiaj w mentalność przeciętnego człowieka pokutuje przeświadczenie, że skoro Rzymianie stworzyli system dróg, który przetrwał w praktyce niedościgniony aż do XIX w. to znaczy to, że drogi muszą być państwowe. Zapomina się często o tym, że drogi te miały przeznaczenie militarne, aby rzymska armia mogła szybko przemieszczać się nawet do najodleglejszego miejsca Rzymskiego Imperium w dowolnym momencie.
Celno-militarny cel istnienia dróg nie zmienił się do dzisiaj. Kontrola szlaków komunikacyjnych ma szczególe znaczenie przy wszelkiego rodzaju militarnym konflikcie. Ale od momentu pojawienia się samochodu rola dróg uległa zasadniczej zmianie. Nie zmienił się jedynie właściciel, czyli państwo, które samo sobie przyznało przywilej do ich budowania. Państwo odgrywa dzisiaj rolę pozornego bohatera dostarczającego rzekomo nieopłacalnej usługi, której nikt inny nie byłby w stanie dostarczyć.
Budowanie dróg w dalszym ciągu pozostaje niestety domeną rządów, ale budowanie prywatnych dróg nie jest już dzisiaj postrzegane jako libertariańska mrzonka. Dobrym przykładem jest droga SR91 w południowej Kalifornii. To dziesięciomilowy czteropasmowy odcinek prywatnej drogi otwarty w 1995 r. Myto pobierane jest automatycznie i zmienia się w zależności od pory dnia i natężenia ruchu, co pozwala na utrzymanie płynności ruchu. Drogi podlegają tej samej rynkowej zasadzie co inne dobra rzadkie. Opłaty za przejazd drogą ustala się w oparciu o stosunek podaży przestrzeni drogowej do popytu na nią. Prywatne przedsiębiorstwa dokonują innowacji, których rząd nigdy nie byłby wstanie wprowadzić, ponieważ brakuje mu bodźców zachęcających do maksymalizacji zysku. W ślad za Kalifornią poszły inne stany. Dzisiaj coraz więcej miast i krajów eksperymentuje z różnymi formami prywatyzacji dróg lub ich dzierżawy.
Św. Tomasz z Akwinu twierdził, że posiadanie na własność rzeczy jest dla człowieka konieczne z trzech powodów: człowiek bardziej troszczy się o rzeczy prywatne niż wspólnotowe, sprawy materialne traktuje w sposób bardziej uporządkowany i wpływa na zachowanie pokojowych stosunków międzyludzkich. Mimo tego trudno przebić się z takim myśleniem nawet wśród misjonarzy.
Na obrzeżach Lusaki w dzielnicy Linda przy parafii pod wezwaniem Świętej Rodziny powstaje nowe przedszkole. Wybudowanie przedszkola to podarowanie mieszkańcom Lindy wędki. Kiedy dzielę się z moim pomysłem z misjonarzami i misjonarkami, na ich twarzach widzę często wyraźnie zdziwienie: „Prywatne?” Według większości z nich edukacja powinna być dostępna dla każdego za darmo.
Na ten sam temat rozmawiam z radą parafialną. Zupełnie inne podejście. Ustalaliśmy wstępnie wysokość czesnego. Dla rady parafialnej było czymś oczywistym, że pieniądze z czesnego muszą pokryć wszystkie wydatki związane z prowadzeniem przedszkola. Myślą również o tym, w jaki sposób sam przedszkolny budynek mógłby generować dalsze środki potrzebne dla funkcjonowania parafii. Rada parafialna ma w planach wynajmowanie dużej sali z kuchnią na przyjęcia weselne. Dla ludzi świeckich myślenie w kategoriach zysków i strat jest czymś zupełnie naturalnym.
Trzy lata temu po wywierceniu studni na terenie parafii chcieliśmy zbudować w Lindzie prywatną sieć wodociągów. Okazało się, że jest to niezgodne z zambijskim prawem. Monopol na dystrybucję wody do domów ma tylko jedna państwowa firma. Z przymrużeniem oka lokalnej władzy możemy jedynie dostarczać wodę do domów kilku najbliższych sąsiadów, którzy dorzucają się do kosztów utrzymania pompy. Tysiące ludzi w Lindzie pozostaje jednak dalej bez dostępu do bieżącej wody. Po wodę chodzą z wiadrami lub beczkami do państwowych kranów rozmieszczonych w Lindzie. Woda jest tam odpłatna.
Europa przeznacza ogromne pieniądze na kraje rozwijające się. W tym roku realizowany jest w Lindzie unijny projekt, który ma poprawić zaopatrzenie w wodę. Ten kolejny rządowy projekt to pozorna pomoc, która przyczyni się do korupcji i uzależnieni Zambię od krajów-dawców. Pisała już o tym kilka lat temu zambijska ekonomistka Dembisa Moyo w swoim bestsellerze „Martwa pomoc”.
Już dzisiaj ludzie w Lindzie wiedzą, że unijny projekt realizowany przez państwową firmę nie rozwiąże problemów z wodą. Linda ciągle się rozrasta, a poza zbudowaniem dużego zbiornika w planie nie ma budowy sieci wodociągowej.
Ludzie w Lindzie myślą, że problem dystrybucji wody przerasta ich możliwości i może zrobić to tylko państwo. Istotny wpływ na to ma unijny projekt i rządowa pomoc płynąca z krajów lepiej rozwiniętych gospodarczo. Przyczynili się do tego również misjonarze i misjonarki z Europy, którzy budowali społeczne szkoły, a św. Tomasza i jego nauczanie o własności prywatnej odstawili do lamusa.
Teraz Linda czeka na swojego własnego przedsiębiorcę, który pokaże innym, że można zbudować sieć wodociągów bez pomocy państwa.
Witam,
interesujący artykuł. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz w kontekście budowy prywatnych dróg, wodociągów, itp. Mianowicie: o ile budowa dróg przelotowych zazwyczaj będzie się opłacać, o tyle widzę problem w budowie dróg dojazdowych do małych miasteczek, czy wsi. W efekcie może to doprowadzić do wykluczenia lub wyludnienia miejsc bardziej oddalonych od dróg krajowych.
Może tak się stać. Nie wszystkich będzie może stać na to, by zamieszkać gdzieś daleko od miasta pod lasem. Ale po co zaraz budować drogę dla jednej rodziny? Można kupić samochód terenowy 🙂 Wolny rynek dróg miałby wpływ na wiele aspektów naszego życia.