– Czy jesteś gotowy opuścić twój ojczysty kraj i wyjechać tam, gdzie pośle ciebie Kościół? – to pierwsze pytanie, jakie usłyszałem, kiedy składałem papiery do misyjnego seminarium w Pieniężnie.
– Tak, jestem gotowy – odpowiedziałem bez wahania.
Uczyniłem to z poczuciem głębokiej ulgi. Nigdy wcześniej w życiu nie miałem takiego łatwego pytania na egzaminie. Kilka miesięcy wcześniej nabyłem w antykwariacie na Małym Rynku w Krakowie spory karton religijnych książek. Przydały się później w seminarium.
Pierwsze śluby
W preambule do Konstytucji św. Arnold Janssen (+1909), założyciel Zgromadzenie Słowa Bożego, napisał: „Boża miłość i łaska zgromadziła nas z różnych narodów i kontynentów w jedną misyjną wspólnotę zakonną”. Celem zgromadzenia jest głoszenie Słowa Bożego wszystkim ludziom.
W pewnym momencie mojego życia ten cel stał się również moim celem. Złożone pierwsze śluby zakonne w Nysie w 1985 r. były tego tylko zewnętrznym potwierdzeniem. Czy ślub posłuszeństwa nie wyraża wewnętrznego utożsamienia się z charyzmatem zgromadzenia?
Trzy lata później byłem już w drodze do Zairu (dzisiaj Demokratyczna Republika Konga). W praktyce zrealizowałem słowa Jezus: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16, 15). Za sprawą moich przełożonych bardzo prędko dotarłem na koniec świata, ale równie bardzo szybko zrozumiałem, że misyjnego nakazu Chrystusa nie można pojmować geograficznie. Tutaj był dopiero prawdziwy początek mojej misyjnej przygody.
Niewydeptane ścieżki
Misjonarz posłuszny swojemu powołaniu wychodzi na obrzeża epoki, w której żyje. Jego zadaniem jest poruszać się po niewydeptanych jeszcze ścieżkach. Idzie tam, gdzie inni nie chcą, wahają się lub po prostu się boją. Poprzez ustawiczne stawianie światu pytania o Boga, pobudza ludzkie sumienia i poszerza ludzkie horyzonty.
Żyję dzisiaj na obrzeżach Lusaki, stolicy Zambii. Nie było wielu chętnych do przyjazdu do miejsca, gdzie był tylko mały kościół bez plebanii i samochodu, a liczba parafian ciągle nie pozwalała biskupowi na utworzenie parafii. Kiedy cztery lata temu po raz pierwszy wjeżdżałem do Lindy, przeszły po mnie ze strachu dreszcze. Jechałem powoli samochodem po wyboistej drodze, przedzierając się przez gwarny tłum ludzi zajęty swoimi sprawami. Ludzie niemal ocierali się o mój samochód i zaglądali do środka. W kościelnych konfesjonałach znalazłem magazyn starych narzędzi budowlanych i kilka worków cementu.
Wcześniej moje teologiczne poszukiwania doprowadziły mnie do Ludwiga von Misesa (+1973), wolnorynkowego ekonomisty i agnostyka, którego rozumienie ludzkiego działania w sferze ekonomicznej nie odbiega od chrześcijańskiej koncepcji osoby, a nawet jest inspiracją do dalszych poszukiwań. Ekonomia i teologia stały się teraz sobie bliższe. Czy można podzielić jednego człowieka na homo oeconomicus i homo religiosous?
W Lindzie, gdzie większości ludzi nie ma w domach bieżącej wody, powstało prywatne katolickie przedszkole dla przyszłych przedsiębiorców, a nie dla biednych dzieci. Nigdy nie pisałem do przyjaciół misji o biednych dzieciach z Lindy, by pozyskać darczyńców. Ważny jest już sam sposób spostrzegania świata i drugiego człowieka. Dzieci w Lindzie mają talenty, które muszą powoli odkrywać i rozwijać, aby wziąć później swoje życie we własne ręce.
Powołanie misyjne na całe życie
Powołanie misyjne ad gentes jest darem Boga. Dla niektórych jest na całe życie (por. Redemptoris missio, 32). Boża łaska nigdy nie stoi w sprzeczności z wolnością i wolną wolą człowieka. Bóg jest wolny w udzielaniu darów, a człowiek jest wolny i je przyjmuje.
Misjonarz zakonnik swoje powołanie realizuje we wspólnocie. Ślub posłuszeństwa zakłada wsłuchiwanie się we wspólnotę i ostatecznie podanie się woli przełożonego. Gdzie jest tu miejsce na wolność?
Skoro powołanie misyjne jest na całe życie, to do takiego powołania należy dobierać odpowiednie środki. Jest nim ślub posłuszeństwa, który również jest na całe życie. Nie znam moich przyszłych przełożonych. Czy nie ryzykuję? Tak, ale czy wszyscy nie ryzykujemy, podejmując decyzje w obliczu nieznanej przyszłości?
Wybór zakonnej wspólnoty jako środka do realizacji mojego powołania był moją wolną decyzją. Kiedy zakonnik utożsamia się z charyzmatem swojej rodziny zakonnej, prawo staje się dla niego drogą do wolności i wyznacza przestrzeń wolności.
Punkt widzenia przełożonego
Na horyzoncie życia zakonno-misyjnego pojawia się przełożony. Każdy może nim zostać. Jest on buforem między mną a Bogiem. Weryfikuje moje plany. Widzi więcej, ponieważ patrzy na cele zgromadzenie z innej perspektywy. Na czas swojej kadencji zostaje jedynym zarządcą materialnych dóbr i menadżerem talentów zakonników, którzy są gotowi do realizacji wspólnego Bożego dzieła. To istotna zmiana. Wcześniej, jako szeregowy zakonnik, nie miał takiej perspektywy działania.
Wystarczy trochę pokory, by to zaakceptować. Podobny mechanizm jest w ekonomii. Czy przedsiębiorca przed podjęciem decyzji nie wsłuchuje się w zachowania rynku? Każda nowa informacja może mieć wpływ na jego decyzję. Zgromadzone dobra, czyli własność prywatna, staje się dla niego elementem kalkulacji ekonomicznej. Poszukuje i pyta o zdanie doradców, ale ostatecznie podejmuje decyzję sam w oparciu o wewnętrzne przekonanie, że na podstawie zgromadzonych informacji w obliczu nieznanej przyszłości podejmuje działania, które zakończą się zyskiem.
Zakonnik misjonarz zachowuje się podobnie. Z jedną małą różnicą. Jego działanie jest oparte na wierze w Boga, kroczy drogą rad ewangelicznych, a zyskiem jest niebo.
Posłuszeństwo charyzmatowi Zgromadzenia
Siedzę na kartonach. Przeprowadziłem się do tymczasowego mieszkania przy przedszkolu w Lindzie. Dotarłem do nowej granicy, która staje się punktem wyjścia do poruszania się po nieznanym gruncie przyszłości. Próba ta została nagle zakłócona nową wiadomością. Zostałem przełożonym dystryktu. Nowa informacja pociąga za sobą nowe plany. Zaczynam kalkulować w oparciu o nowe dane. Czas nie jest z gumy.
Pierwszy raz do Afryki wyjechałem w 1988 roku. Z małymi przerwami jestem tutaj do dzisiaj wierny mojemu pierwotnemu misyjnemu przeznaczeniu i posłuszny charyzmatowi Zgromadzenia.
Niedawno temu dostałem kubek z napisem „Kochaj to, co robisz, a nigdy nie będziesz w pracy”. Od tego czasu przestałem mówić, że pracuję na misjach.
—
Tekst ukazał się w Misjonarz – 2015/5
Fot. Pixabay