Przewodnik Katolicki 25/2005, s. 22-23
Od dziewięciu miesięcy pracuję ochotniczo w Liberii dla Jezuickiej Służby Uchodźcom (Jesuit Refugee Service, JRS). W półmilionowej Monrowii, stolicy Liberii, nie ma ani bieżącej wody, ani prądu. Czternastoletnia wojna domowa doprowadziła do przemieszczenia prawie jednego miliona ludzi w kraju, którego ludność liczy niewiele więcej niż trzy miliony.
JRS w Liberii
JRS pracuje z liberyjskimi przesiedleńcami od 1992 r. w skomplikowanej politycznie sytuacji. Charakterystycznym aspektem powojennego krajobrazu Liberii są tysiące „wewnętrznych” przesiedleńców żyjących w prowizorycznych, tymczasowych i walących się schroniskach. Po utworzeniu Przejściowego Narodowego Rządu Liberii w 2003 r., przy pomocy międzynarodowej wspólnoty reprezentowanej przez ONZ, JRS rozpoczęła nowe projekty w obozach w hrabstwach Montserrado i Bong, gdzie w obozach znalazło schronienie prawie 200 tys. przesiedleńców.
Celem otwarcia szkół w obozach było zapewnienie edukacji, która ze zrozumiałych względów została przerwana w czasie wojny i przesiedlenia. Stopień analfabetyzmu w Liberii wynosi obecnie prawie 80 proc. 11 tys. uczniów kształci się w siedmiu szkołach prowadzonych przez JRS w hrabstwie Bong, a 2,8 tys. liberyjskich przesiedleńców w obozach w hrabstwie Montserrado otrzymało świadectwa ukończenia kursów zawodowych z krawiectwa, murarstwa, kowalstwa, rolnictwa, stolarki i produkcji mydła. Umiejętności te będą im wkrótce potrzebne do odbudowy zniszczonego kraju.
„Wewnętrznie” przesiedleni
Impulsem do stworzenia JRS, powołanego przez poprzedniego generała jezuitów o. Pedro Arrupe SJ w 1980 r., stał się los tzw. boat people, mieszkańców komunistycznego Wietnamu, którzy wskutek prześladowania i głodu uciekali masowo ze swojego kraju na małych łodziach i tratwach. W tym czasie szacowano, że na świecie było 6 milionów uchodźców zmuszonych do opuszczenia ojczyzny oraz 5 milionów „wewnętrznie” przesiedlonych we własnych krajach. Dzisiaj liczba uchodźców spada, ale wzrasta jednocześnie liczba osób przesiedlonych, które nie wyjechały z własnego kraju, i w chwili obecnej wynosi prawie 45 milionów.
Osoby „wewnętrznie” przesiedlone pozostawiły swoje domy dla tych samych przyczyn, co uchodźcy, ale ponieważ nie przekroczyły granic swoich krajów, nie są uważane za uchodźców zgodnie z Konwencją Genewską z 1951 r. Katolicka nauka społeczna używa jednak terminu „uchodźca” w szerszym znaczeniu niż prawo międzynarodowe. Dokument Kościoła Uchodźcy: Wyzwanie dla Solidarności (1992 r.) stosuje termin „uchodźca” do ofiar zbrojnych konfliktów i błędnych systemów ekonomicznych. Z teologicznego punktu widzenia miliony przesiedleńców i uchodźców są dla nas znakiem czasów i Kościół wzywa nas do refleksji nad ich socjalnym i teologicznym znaczeniem w naszym środowisku. Musimy również postawić pytania o przyczyny ich tragedii.
W Liberii przyczyną ucieczki tysięcy uchodźców była wojna domowa, która de facto rozpoczęła się zamachem stanu w 1980 r., dokonanym przez Samuela Doego. Przejęcie władzy przez pierwszego rdzennego mieszkańca Liberii oznaczało kres politycznej dominacji reprezentantów amerykańskich Liberyjczyków, którzy przez sto dwa lata nieprzerwanie rządzili w Liberii. Jak na ironię, „ojcowie-założyciele” Liberii, będąc potomkami amerykańskich niewolników, sami stworzyli system konstytucyjny oparty na nierówności i dyskryminacji. Deklaracja niepodległości stwierdzała, że państwo Liberia zostało utworzone przez i dla amerykańskich Liberyjczyków.
Uchodźcy w Afryce
Dzisiaj jednak myślą wracam do spokojnej, demokratycznej i ekonomicznie stabilnej Botswany, kraju mojego pierwszego misyjnego przeznaczenia, gdzie obok kilku tysięcy uchodźców z Angoli, są również tysiące ekonomicznych emigrantów z sąsiedniej Zambii i sąsiedniego Zimbabwe. Warto podkreślić, że w momencie uzyskania niepodległości w 1966 r. Botswana była jednym z najbiedniejszych krajów na świecie. Dzisiaj ten kraj, położony w kotlinie Kalahari, bez dostępu do morza, jest „perłą” Afryki, a swoim bogactwem przyciąga tysiące emigrantów. Co w tym czasie robiły inne afrykańskie kraje?
Zambia początki niepodległości straciła podczas eksperymentu z „filozofią humanizmu”, afrykańską wersją socjalizmu, forsowaną przez jej pierwszego prezydenta, Kennetha Kaundę. Godne zauważenia jest to, że po uzyskaniu niepodległości w 1964 r., ze względu na ogromne złoża miedzi, był to jeden z najbogatszych krajów Czarnego Kontynentu. Obecnie kraj ten stoi na skraju bankructwa, a nauczyciel w Lusace, stolicy Zambii, zarabia dziesięć razy mniej niż w Gaborone, stolicy Botswany.
W Zimbabwe Robert Mugabe, były marksista, postanowił wywłaszczyć białych farmerów, by ukarać ich za poparcie, jakiego udzielali opozycyjnemu ruchowi. Nacjonalizacja „białych farm” była ciosem, który dobił i tak przeżywającą kłopoty gospodarkę Zimbabwe, zarządzaną przez lata centralnie, czyli socjalistycznie. Gigantyczne bezrobocie, pustki w sklepach i drożyzna sprawiły, że tysiące mieszkańców Zimbabwe ruszyły w świat za chlebem, między innymi do Botswany. Dwadzieścia pięć lat temu, w momencie odzyskania niepodległości, był to jeden z najlepiej gospodarczo rozwiniętych krajów Afryki.
Elektryczny płot w Botswanie
Botswana, która stała się zamożnym krajem dzięki diamentom i prorynkowym rozwiązaniom, wprowadzonym przez pierwszego prezydenta, sir Seretse Khamę, stoi dzisiaj przed nowym problemem – nielegalną emigracją. Oblicza się, że w ubiegłym roku deportowano z Botswany 36 tys. nielegalnych emigrantów z Zimbabwe. W 2003 r. rząd Festusa Mogae w Gaborone zdecydował się na wybudowanie elektrycznego, wysokiego na 4 m i długiego na 500 km płotu wzdłuż granicy z Zimbabwe, by nie dopuścić do przekraczania granicy przez nielegalnych emigrantów. Elektryczny płot na granicy ma również za zadanie zapobiec rozpowszechnianiu się pryszczycy, której epidemia dwa lata temu doprowadziła do poważnych strat w eksporcie botswańskiej wołowiny na rynki europejskie. Zdecydowana większość Botswańczyków popiera decyzję rządu.
Prawo do emigracji?
Papież Paweł VI w swej encyklice z roku 1971 pisał o emigrantach, że „jest rzeczą bezwzględnie konieczną przezwyciężenie ciasnej postawy nacjonalistycznej i uchwalenie ustawy przyznającej im prawo do emigracji, sprzyjającej ich integracji” (Octogesima Adveniens, 17). Do swojego bogactwa Botswańczycy dochodzili drogą niemającą wiele wspólnego z ideą państwa opiekuńczego i dlatego daleki byłbym od posądzania ich o ksenofobię. Nierówny i często niesprawiedliwy rozwój świata musi wywoływać migracje. Większości problemów można by jednak uniknąć, stwarzając korzystne warunki rozwoju krajom, z których pochodzą emigranci. Wydaje się to jednak w najbliższej przyszłości chyba niemożliwe na Czarnym Kontynencie. W zachodniej Afryce nie spotkałem jeszcze nikogo, kto słyszałby o sir Seretse Khamie. Natomiast na pytanie, kto był pierwszym prezydentem Zambii lub Zimbabwe, krajów równie odległych od tej części Afryki jak Botswana, wszyscy odpowiadali bez zająknięcia. Na to, by nazwisko pierwszego prezydenta Botswany trafiło „pod strzechy”, musimy jeszcze trochę poczekać, obchodząc 20 czerwca – niestety – kolejny Międzynarodowy Dzień Uchodźcy.
Autor artykułu z o. Generałem Antonio M. Pernia SVD na tle obozów w okolicach Monrowii
————————–
Więcej o wojnie w Liberii: Jacek Gniadek SVD, Konflikty zbrojne w Liberii i Sierra Leone w: Państwa Afryki Zachodniej, red. Zygmunt Łazowski, Warszawa 2006, s. 167-182