Finis coronat opus
23 czerwca 2014
Papież Franciszek po raz kolejny wypowiedział się przeciwko „legalizacji” miękkich narkotyków. „Ze złem nie można iść na kompromis” – stwierdził stanowczo podczas spotkania z międzynarodowymi ekspertami w tej dziedzinie.
Nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że również miękkie narkotyki są złem. Katechizm Kościoła Katolickiego naucza, że do obowiązków wspólnoty należy ochrona bezpieczeństwa i zdrowia rodziny, zwłaszcza wobec takich zagrożeń jak narkomania. Nie znajdziemy w katechizmie zbyt wiele na ten temat, ale często w praktyce ochrona ta sprowadza się do interwencji państwa. Ale czy jest to jedyny skuteczny sposób na walkę z narkomanią?
Najnowszy raport Światowej Komisji ds. Polityki Narkotykowej pokazał jasno, że trwająca od dekady „globalna wojna z narkotykami nie powiodła się, co pociągnęło dewastujące konsekwencje dla społeczeństw i jednostek na całym świecie”. Raport wykazał, że „represyjne strategie nie rozwiążą problemu narkotyków oraz że wojna z narkotykami nie została i nie może być wygrana”.
Przedstawiciele komisji dochodzą do konkluzji, że rządy powinny rozważyć legalizację marihuany, a więc zajmują stanowisko przeciwne do papieża. Ale czy trzeba było czekać na raport, by dojść do takiego wniosku?
Za legalizacją narkotyków opowiadają się libertarianie, którzy uważają, że władze państwowe nie muszą interweniować, by stłumić to zło zakazem handlu. Nie oznacza to równocześnie, że nie uważają narkotyków za śmiertelne zagrożenie. Warto sięgnąć do austriackiego ekonomisty, Ludwiga von Misesa (+1973), który o narkotykach mówił w kontekście problemu bezpośredniej interwencji rządu w konsumpcję. Podjął ten temat, gdyż jako ekonomista badał wpływ produkcji na zachowanie konsumentów, a nie motywów, którymi konsumenci kierują się przy wyborze konkretnego towaru na rynku.
Mises obawiał się, że państwo, które interweniuje w prywatność obywateli, doprowadzi w rzeczywistości do obalenia wolości jednostek i zacznie kontrolować ich życie w najdrobniejszych szczegółach. Austriacki ekonomista pytał retorycznie, czy opiekę rządu należałoby w takim wypadku ograniczyć wyłącznie do ochrony ciała, czy objąć nią na przykład umysły i dusze przez zakazanie czytania nieodpowiednich książek. Spustoszenie wywołane przez taką ideologię może być na dłuższą metę bardziej zgubne niż szkody wyrządzane zażywaniem narkotyków. Mises zmusza nas do zastanowienia się nie tylko nad tym, czy taka ingerencja jest dobra czy zła, ale także nad tym, czy doprowadzi ona do celów, które państwo próbuje za jej pomocą osiągnąć.
Raport komisji wykazał, że dotychczasowa polityka walki z handlem narkotykami nie doprowadziła do celów, które były wcześniej założone. Pomiędzy rokiem 1998 a 2008 spożycie opiatów na całym świecie wzrosło o 34,5 proc., kokainy o 27 proc., a marihuany o 8,5 proc.
Argumentacja Misesa pozostaje w zgodzie z myślą św. Tomasza z Akwinu, który uważał, że etyczny pułap możliwy do wyegzekwowania przez państwo jest niższy od tego, który oferuje Kościół poprzez swoje nauczanie. Zadaniem państwa nie jest prowadzenie ludzi do świętości, a jedynie do cnoty poprzez zabezpieczanie sprawiedliwego funkcjonowania życia społecznego.
Co należałoby więc zrobić? Czy istnieje inne rozwiązanie? Papież Franciszek w tym samym wystąpieniu wskazał na inne sposoby, które mogą powstrzymać młodych ludzi przed uzależnieniem się od narkotyków. Papież podkreślił potrzebę tworzenie nowych miejsc pracy, możliwości dla uprawiania sportu i prowadzenia zdrowego życia. Jeżeli papież ma na myśli państwowy interwencjonizm, to nie jest to znowu najlepszy pomysł. Z najnowszych badań Centrum Europejskich Stosunków Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że prorozwojowy efekt funduszy Unii Europejskiej w biedniejszych regionach to tylko mit, gdyż nie tworzą one miejsc pracy ani nie napędzają na stałe regionalnej gospodarki.
W jaki więc sposób walczyć z narkomanią wśród młodzieży? Nie musimy odwoływać się do badań instytucji, które wcześniej miały odmienne zdanie. Kościół od samego początku nauczał, że życie osoby ludzkiej powstaje i rozwija się w rodzinie, a własności prywatna pomaga utrwalić i chronić rodzinę.
Jacob H. Huebert twierdzi, że w XIX w. w Stanach Zjednoczonych aż 0,5% całej ludności stanowiły osoby uzależnione od narkotyków, ale narkomania nie była wtedy kojarzona z przemocą, śmiercią oraz przestępczością tak jak obecnie. Przed I wojną światową w Stanach Zjednoczonych heroinę mogło kupić w aptece nawet niepełnoletnie dziecko. Heroina była stosowana jako składnik syropów na bóle gardła lub kaszel i nikomu to wtedy nie przeszkadzało.
Problem pojawił się dopiero wtedy, kiedy narkotyki po raz pierwszy zostały zakazane wraz z uchwaloną w 1914 roku ustawą Harrisona. Dlaczego do tego doszło w tym momencie? Wszystko wskazuje, że nie był przypadek.
Współczesne państwa nie tylko zbytnio ingerują w sferę rodzinną swoich obywateli, ale to również państwa są odpowiedzialne za narkomanię. Toczone w XIX i XX wieku wojny miały totalitarny charakter, a skala ofiar w ludziach była ogromna. Ponieważ na wojennym froncie trudno było o dobrą opiekę lekarską, stosowano preparaty na bazie opium. W czasie Wojny Secesyjnej rząd federalny przekazał swoim żołnierzom 10 milionów pigułek opium, 8,5 tony preparatów na bazie opium oraz prawie 850 kilogramów morfiny. Doprowadziło to do uzależnienia od opium, które zyskało miano „żołnierskiej choroby” (Jacob Huebert, „Libertarianism today”). Pod koniec lat trzydziestych ubiegłego stulecia opracowano amfetaminę, nazywaną „narkotykiem walki”, która trafiła do prawie każdej armii świata. Na ogromna skalę była podawana żołnierzom po dwóch stronach frontu podczas II wojny światowej.
Dlaczego w XIX wieku nie było problemu narkomani? Czym ten wiek różnił się od naszych czasów? Czy ludzie byli inni? Dziewiętnastowieczne państwo nie interweniowało w życie prywatne obywateli. Nie było państwowej służby zdrowia, edukacji i zasiłków dla bezrobotnych. Ludzie sami sobie radzili, byli przedsiębiorczy i nie liczyli na pomoc państwa. Czy już wtedy wiedzieli, że jest ona nieskuteczna?
Wszystko wskazuje na to, że jedynym skutecznym rozwiązaniem problem narkomanii byłaby liberalizacja dostępu do narkotyków. W tym samy czasie musiałoby jednak nastąpić urynkowienie innych dziedzin gospodarki, a zwłaszcza służby zdrowia, by każdy przed sięgnięciem po narkotyk miał świadomość tego, że nie będzie mógł liczyć na darmową opiekę medyczną. Trudno powiedzieć, czy mniej ludzi byłoby wtedy uzależnionych od narkotyków niż dzisiaj. Z całą pewnością na liberalizacji handlu straciłyby kartele narkotykowe i urzędnicy zajmujący się walką z kartelami, a skorzystali przeciętni obywatele, którzy nie musieliby już więcej finansować z własnej kieszeni nieskutecznej wojny z narkotykami prowadzonej przez rządy.
Fot. cytis
Bardzo ciekawa glossa do trudnej problematyki narkomanii. I uczyniona przez duchownego wyznającego poglądy liberalne, zatem może właśnie dlatego usiłująca zarysować sensowne rozwiązania. Bo liberalne myślenie jest z natury swojej optymistyczne, podobnie jak chrześcijaństwo, i wierzy w człowieka – ułomnego, ale dążącego ku dobru. Mnie też trudno zaakceptować pogląd, że nasze znarkotyzowane czasy to efekt degeneracji, czy też kalectwa człowieczeństwa. Przecież podobny tok rozumowania przyczynowego można przeprowadzić wobec alkoholizmu. Mutatis mutandis: Radziwiłł Panie Kochanku byłby dla nas, współczesnych, notorycznym alkoholikiem wymagającym leczenia, a dla społeczności, w której żył, wcale nie był, ot, duży oryginał i tyle. A sfera seksu, płciowości, ba, nawet hazardu lub skąpstwa? Czy leczy się dziś rozrzutników i kutwy? Miłośników tabaki? – Daleki jestem od myślenia jednoprzyczynowego o nałogach, ale bez wątpliwości wskazana w ostatnim akapicie „droga ewakuacyjna” ma sens. – Szkoda, że jest niewykonalna.