W werbistowskim Centrum Migranta Fu Shenfu realizujemy od dwóch miesięcy mały projekt dla ofiar wojny na Ukrainie. Młodzi ludzie uciekają z terenów ogarniętych wojną. Emigrują do Polski i nazywamy ich imigrantami ekonomicznymi. Na miejscu pozostają, ci którzy nie mogą już podróżować. Osoby starsze i chorzy. To oni są celem naszego pomocowego projektu.
Dostaliśmy pierwsze podziękowanie od ludzi, którzy są na miejscu. Kilka miesięcy temu, kiedy pytaliśmy, co im najbardziej potrzeba, mówili o środkach higienicznych (np. pampersy dla obłożnie chorych). Na razie kupili lekarstwa. Stwierdzili na miejscu, że dzisiaj tego im najbardziej potrzeba. O. Wojciech Żółty SVD, misjonarz na Ukrainie, który koordynuje projekt na miejscu, pytał mnie przez telefon, czy mogą tak zrobić. – Jesteś na miejscu. Wiesz lepiej, co dzisiaj ludziom potrzeba. Czas płynie i twoja ocena sytuacji się zmienia. Życie nie stoi w miejscu – odpowiedziałem bez wahania. Teraz jest zima. Ludzie marzną. Czasami trzeba amputować dolne kończyny po odmrożeniach. Lekarstwa są ważniejsze.
Kilka lat temu, kiedy byłem jeszcze w Zambii, miałem do zrealizowania projekt na studnię finansowany przez polskie MSZ. Był to jedyny program rządowy, który zrobiłem w Zambii. Napisali do mnie z ambasady RP w Pretorii. Skusiłem się. Pomyślałem, że spróbuję jeszcze raz w życiu.
Napisałem projekt dla parafii w Lindzie na obrzeżach Lusaki. Dostałem od firmy wycenę. Wysłałem ją do Pretorii. Projekt został zatwierdzony. Zabrałem się za realizację projektu punkt po punkcie. Kupiłem potrzebne materiały, m. in. 150 m drogiego siłowego kabla, by przeprowadzić prąd od kościoła do pompy. Tak mi doradzono. W trakcie prac odkryłem ku mojemu zaskoczeniu, że tuż za kościelnym murem, tam gdzie miała być pompa, stał słup elektryczny. Byłem w Lindzie dopiero od kilku tygodni. Mieszkałem w seminarium. Odkrywałem powoli nowy dla mnie zupełnie świat. Popełniłem błąd w ocenie sytuacji, ale kto nie popełnia błędów.
Postanowiłem go naprawić i napisałem do Pretorii, by zrobić małą modyfikację projektu w ramach zaakceptowanego budżetu. Nie było sensu ciągnąć prądu od kościoła. Chciałem oddać kabel i przeprowadzić prąd ze słupa obok, a za zaoszczędzone pieniądze zamówić drugi stojak pod zapasowy zbiornik na wodę, które potrzebowałbym do doprowadzenia wody do przyszłego przedszkola. Dostałem odpowiedź odmowną, gdyż taka zmiana mogłaby być źle odebrana w centrali. Nie mogłem w to uwierzyć. Przedstawiłem projekt, który byłby zaakceptowany, gdybym go tak wcześniej napisał. Nie było sensu więcej pisać do Pretorii. Dogadałem się z firmą i zrobiliśmy pokazowy odbiór projektu. Była wizyta z polskiej ambasady. Kabel był pod ziemią. Zrobiliśmy zdjęcia. Woda w rurach płynęła. Następnego dnia oddałem kabel firmie, która za te pieniądze przeprowadziła mi prąd ze słupa obok pompy i zamówiłem jeszcze drugi stojak pod zapasowy zbiornik na wodę.
Dlatego wolę prywatne projekty. Tutaj punktem odniesienia jest człowiek, a nie projekt. Gdybyśmy mieli więcej pieniędzy, kupiliśmy na Ukrainie pampersy. Na razie czekają w kolejce na drugim miejscu. Wkrótce przyjdzie na nie czas. Może i kupilibyśmy już teraz, ale nie mamy na tyle środków. Trudno wszystko z góry zaplanować. Niepewność dnia następnego jest wpisana w nasze życie. Nie biorąc tego pod uwagę, budujemy często systemy, które są oddalone daleko od realnego człowieka.
Ludwig von Mises (+1973) pisał, że niepewność jest zawarta w każdym myśleniu o działaniu. Gdyby człowiek znał przyszłość, nie musiałby wybierać i w konsekwencji działać. Istnieje zawsze obszar niepewności dotyczący przyszłości i sposobu, w jaki się ona rozwinie. Niepewność powoduje pojawienie się przedsiębiorcy. Cieszę się, że o. Wojtek zachował się jak prawdziwy przedsiębiorca.