24 grudnia 2008 r. – Uroczystość Narodzenia Pańskiego, Pasterka
Homilia: Iz 9, 1-3. 5-6; Tt 2, 11-14; Łk 2, 1-14 (Msza w nocy)
„Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.” Ten krótki opis narodzin Jezusa według św. Łukasza oddaje w zwięzły sposób następstwo wydarzeń, ale nie ukazuje całej ich dramaturgii. Nie pomaga nam w tym również szopka, kolorowe lampki choinkowe oraz ciepły klimat kolęd, gdyż wprowadzają one nas w sielankowy nastrój i tym samym oddalają od rzeczywistości, w której Jezus przyszedł na świat.
Podróż do Betlejem
Musimy pamiętać, że podróż z Nazaretu do Betlejem wynosiła prawie 120 km. Noclegi dla podróżnych były bardzo prymitywne. Dom zajezdny wyglądał jak rząd otwartych pomieszczeń przypominających przegrody w stajni, które otaczały wspólny dziedziniec. Właściciel zajazdu dostarczał tylko paszę dla zwierząt i drewno na opał. Podróżni musieli sami zatroszczyć się o prowiant. Miasto było przepełnione i nie było w nim miejsca dla Maryi i Józefa. Jezus narodził się prawdopodobnie w takim zatłoczonym i gwarnym zajedzie. Nad dziedzińcem unosiły się tumany kurzu, rozchodził się nieprzyjemny zapach potu i odór zwierzęcych odchodów. Dawne pieluszki były zwyczajnym kawałkami tkaniny. „Żłobek” był drewnianym naczyniem służącym do podawania paszy zwierzętom gospodarskim.
Teraz łatwiej jest nam zrozumieć słowa z Ewangelii według św. Jana: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” (J 3, 16) Wydarzenia dzisiejszej nocy pokazują nam, że Bóg wykorzysta każdą możliwą sytuację, by wyjść z miłością do człowieka. Nawet wtedy, gdy musiał narodzić się dla nas w żłobie. Od tamtego momentu, gdy Bóg stał się człowiekiem, jest On ciągle obecny wśród nas i dzieli z nami nasze życie. Jest obecny w sposób sakramentalny, ale przychodzi do nas również w drugim człowieku. W szczególny sposób przybywa do nas w obcych, odrzuconych, zagubionych, uchodźcach i migrantach. Z pewnością dlatego, gdyż sam doświadczył odrzucenia od pierwszych chwil Swojego ziemskiego życia.
Dzisiejsi uchodźcy
Od dwóch lat pracuję w Warszawie z uchodźcami i migrantami. Poznałem tutaj troje młodych ludzi z Ugandy. Beata, Robert i Stefan polską granicę przekroczyli trzy lata temu. Beata była wtedy jeszcze niepełnoletnia. Trójka młodych Ugandyjczyków uciekła z własnego kraju, w którym była siłą wcielona do Bożej Armii Oporu, ugrupowania wojskowego, działającego w północnej Ugandzie od 1986 r. Chłopcy zostali przydzieleni do partyzanckich oddziałów, gdzie nauczono ich obchodzenia się z bronią. Całej trójce cudem udało się uciec do sąsiedniego Sudanu, skąd trafili do Polski. W naszym kraju starają się o status uchodźcy. Na pierwszą decyzję negatywną musieli czekać półtora roku. Później była druga. W tej chwili sąd zawiesił decyzję o deportacji i młodzi Ugandyjczycy czekają na ustosunkowanie się sądu do ich apelacji. W tym samym czasie złożyli ponowny wniosek o przyznanie im statusu uchodźcy, wskazując na nowe okoliczności, które mogą mieć wpływ na pozytywne rozpatrzenie ich wniosku. Młodzi ugandyjscy uchodźcy nie przewidzieli jednego. Uchodźcą nie jest tylko ta osoba, która jest prześladowana i z tego powodu ucieka z własnego kraju. Musi to jeszcze udowodnić w kraju, w którym szuka schronienia. Dla Urzędu do Spraw Cudzoziemców ich zeznania nie są do końca przekonywujące. To przedłużające się, bezczynne oczekiwanie staje się dla młodych ludzi nie do zniesienia. Mieszkanie poza ośrodkiem tymczasowego pobytu dla uchodźców niewiele pomaga. „Nie możemy zrozumieć – mówi lekko podniesionym głosem Beata – dlaczego nie możemy otrzymać w tym czasie pozwolenia na pracę. Jesteśmy młodzi i chcielibyśmy własnymi rękami zarobić na własne utrzymanie”. Marzeniem całej trójki jest praca i dalsza nauka. Na razie czują się odrzuceni. Ich los jest niepewny.
Wolność człowieka
„Nie było dla nich miejsca w gospodzie” – słowa te nabierają teraz dla nas innego wymiaru. Są one dla nas symbolem Boga, który od dwóch tysięcy lat próbuje przyjść do zagubionego i zranionego przez grzech człowieka. To poszukiwanie i odrzucenie ciągle trwa. Rozgrywa się na naszych oczach. Bardzo często jesteśmy tylko tego biernymi świadkami. Znajdujemy ciągle wymówki i usprawiedliwiamy się brakiem w naszym życiu miejsca i czasu z różnych powodów.
„Nie było dla nich miejsca w gospodzie” – słowa te mają dla nas jeszcze inny symboliczny wymiar. Wyrażają prawdę o człowieku, który został obdarzony przez Stwórcę nie tylko rozumem, ale również wolną wolą. W swojej wolności może człowiek nie tylko Boga przyjąć, ale również Go odrzucić. Na tym polega ryzyko Boga i dramat człowieka (Por. KDK 17).
Symboliczne znaczenie tych słów jest pogłębione przez św. Jana, który w swojej Ewangelii pisze o Odwiecznym Słowie: „Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli.” (J1, 11). Słowa te odnoszą się w pierwszy rzędzie do Betlejem. Syn Dawida (Por. Mt 1,1) przychodzi do swojego własnego miasta i musi narodzić się w żłobie, gdyż nie było dla Niego miejsca w gospodzie. Następnie odnoszą się one do Izraela: Ten, który został posłany, pojawia się wśród swoich, ale oni Go nie chcą. W końcu odnoszą się do wszystkich ludzi. Ten, który jest Stwórcą świata, przychodzi na świat, ale nikt Go nie słucha i nikt nie chce przyjąć.
Chrześcijańska gościnność
Dzisiejsza Ewangelia przedstawiają nam Jezusa, który od samego początku doświadcza odrzucenia. Urodził się w Betlejem, do którego jego rodzice musieli podróżować z powodu rozporządzenia podatkowego. Tam Jezus przyszedł na świat w prymitywnych warunkach z dala od rodzinnego domu. Później Józef, Jego opiekun, zabrał Go wraz z Jego Matką, Maryją, i uciekł do Egiptu, ponieważ król Herod chciał Go zabić. W dalekim kraju mały Jezus zostaje uchodźcą. Ktoś przyjął Świętą Rodzinę i dał im schronienie. W Jezusie Bóg przychodzi, aby prosić o gościnę. Gotowość przyjęcia z miłością drugiego człowieka w potrzebie powinna być więc typową dla ucznia Chrystusa postawą.
Kościół jest powołany do bycia na wygnaniu, w diasporze, rozproszeniu wśród kultur i grup etnicznych bez identyfikowania się całkowicie z żadną z nich. Kościół nie ma granic. W przeciwnym razie przestałby być znakiem, zaczynem i przepowiednią uniwersalnego Królestwa i wspólnoty, która przyjmuje każdego człowieka bez względu na pochodzenie. Przyjęcie przybysza jest więc nieodłączne dla natury Kościoła i daje świadectwo wierności Ewangelii. Św. Paweł mówi, że nie ma już ani Greka, ani Żyda, gdyż Chrystus przez swoje wcielenie, śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie „obie części [ludzkości] uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur – wrogość (Ef 2,11).
W dzisiejszej Ewangelii aniołowie ogłaszają światu wielką nowinę: „Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel” (Łk 2, 11). Dzisiejszej nocy w świętej liturgii Zbawiciel wchodzi w nasze życie. Nie możemy Go zatrzymać tylko dla siebie. Poprzez postawę chrześcijańskiej gościnności pokażmy światu, że „Ewangelia jest żywa i dostosowana do każdej sytuacji; że jest orędziem odwiecznym i zawsze nowym; słowem nadziei i zbawienia dla ludzi wszystkich ras i kultur, w każdym wieku i każdej epoce.” (Benedykt XVI, Orędzie na Światowy Dzień Migranta, 2008).
Tam Jezus przyszedł na świat w prymitywnych warunkach z dala od rodzinnego domu. Później Józef, Jego opiekun, zabrał Go wraz z Jego Matką, Maryją, i uciekł do Egiptu, ponieważ król Herod chciał Go zabić.
Dlaczego ten fragment mowi tylko o matce Jezusa , a o Jozefie jako o Opiekunie? Kiedy Jozef ciesla i Maryja sie pobrali/ wzieli slub koscielny i byli Rodzina w rozumieniu Kosciola Katolickiego??? Gdzie w Biblii moge sie doszukac slow o tym mowiacych wprost? czy do Betlejem Maryja i Jozef przybyli bez slubu , po prostu bedac zwiazkiem partnerskim>???czy moge prosic o wskazanie tych fragmentow w Biblii potwierdzajacych gdzie Jozef i Maryja wzieli slub koscielny, bo Jezus nie byl tak naprawde synem Jozefa , jak glosi Biblia tylko poczal sie z Ducha swietego, wiec??? kto mi to moze logicznie wyjasnic???
Zdefiniujmy na początek pojęcie uchodźcy, bo to umożliwi nam zrozumienie problemu. Uchodźcą, zgodnie z konwencją lizbońską jest osoba, która z powodu niebezpieczeństwa musiała uciekać ze swojego kraju. W pierwszym kraju, dokąd przybyła ta osoba, jest ona uchodźcą, a w kolejnych krajach jest imigrantem.
Ugandyjczycy, o których pisze ojciec, byliby uchodźcami w sąsiednim kraju, np. w Sudanie. Ich podróż do Polski nie jest już ucieczką przez prześladowaniem, lecz poszukiwaniem lepszego życia, dlatego są oni imigrantami ekonomicznymi.
Na pewno byłoby dobrze, gdyby mogli oni legalnie pracować i sami się utrzymywać, wtedy nie byliby obciążeniem dla naszego budżetu.
Natomiast jak chodzi o urodzenie Jezusa, to ich wędrówka była wymuszona przez rzymskiego okupanta. Warunki w Betlejem były takie, jakie były, a poród w tych warunkach był wykluczony, bo wszyscy w gospodzie staliby się nieczystymi, a warunków do porodu tam po prostu nie było. Stajenka na uboczu okazała się lepszym rozwiązaniem.
Swoi Go nie przyjęli, w chwili Jego narodzin nie mieli pojęcia, kim On jest, ale gdy już nauczał o czynił cuda, nic nie usprawiedliwiało Jego odrzucenie.