Po raz pierwszy werbiści odprawili Mszę św. w języku hiszpańskim w Warszawie w 2003 r. O. Tomasz Szyszka SVD, były misjonarz w Boliwii i obecnie wykładowca misjologii na UKSW, został zaproszony na Eucharystię przez żonę ambasadora Hiszpanii w Polsce. Od tego czasu werbiści otaczają duszpasterską troską wspólnotę hiszpańskojęzyczną, która spotyka się co niedzielę przy parafii pw. Świętej Trójcy na Solcu w Warszawie.
W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia ub.r. wybrałem się na Solec. Zaproszony przez o. Adama Pirożka SVD, również byłego misjonarza w Boliwii, wziąłem udział w Mszy św. w języku hiszpańskim, podczas której był ślub Polki z Hiszpanem. – Tak jest najczęściej w naszej wspólnocie na Solcu. Hiszpanie lub Latynosi żenią się z Polkami. Polki przyciągają swoich mężów z powrotem do Kościoła – mówi, spiesząc się nieco, o. Adam, i czyni ostatnie przygotowania w zakrystii.
Z Boliwii do Madrytu
Adam ma doświadczenie w pracy z migrantami. W trakcie swojej pracy misyjnej w Ameryce Południowej wyjechał na studia licencjackie do Hiszpanii. Był rok 1993. Do Hiszpanii przyjechała w tym czasie pierwsza fala imigrantów ekonomicznych z Polski, po upadku muru berlińskiego. Misjonarz i student z Boliwii dołączył do innych werbistowskich duszpasterzy obcokrajowców w Madrycie. – Ojciec z Filipin został wydelegowany do pracy z Filipińczykami, inny werbista z Afryki został kapelanem Afrykańczyków, były hiszpański misjonarz z Paragwaju do pracy z Latynosami, a ja do pracy z Polakami, będącymi w tym czasie zupełnie nową grupą imigrantów w Hiszpanii – tłumaczy były misjonarz z Boliwii.
Polscy imigranci pochodzili głównie z południa Polski. Nie znali hiszpańskiego. Próbowali odnaleźć się w innym świecie po latach spędzonych po drugiej stronie żelaznej kurtyny. – Hiszpanie bardzo ich polubili. Nie mogli się nadziwić, że Polacy potrafili wszystko zrobić – że ktoś był kierowcą i potrafił również pracować na budowie. Tego nauczyły nas ciężkie czasy życia w PRL-u – sięga pamięcią do tamtych lat pierwszy kapelan Polaków w Hiszpanii.
Polonia w Hiszpanii
Wcześniejsza obecność Polaków w Hiszpanii datuje się na okres międzywojenny. Ok. 4 tys. Polaków wzięło udział w hiszpańskiej wojnie domowej (1936-1939), ale z tej grupy tylko kilkudziesięciu zdecydowało się na pozostanie na Półwyspie Iberyjskim. Dobrze zorganizowane, choć niewielkie środowisko polonijne wyłoniło się dopiero z emigrantów przybyłych do tego kraju w trakcie i po zakończeniu II wojny światowej. Następny większy napływ Polaków do Hiszpanii przypada na lata osiemdziesiąte ub.w., a w szczególności po wprowadzeniu stanu wojennego. Polscy emigranci w tym okresie starali się o status uchodźcy lub azylanta, ale dla dużej części z nich Hiszpania była tylko krajem tranzytowym w drodze do Stanów Zjednoczonych, Kanady lub Australii.
– Nowa fala emigracji z lat dziewięćdziesiątych ub.w. nie miała większego kontaktu ze starą Polonią – podkreśla o. Adam. – Polacy w Hiszpanii pracowali „na czarno”. Byli rozproszeni i zupełnie niezorganizowani. Każdego dnia przyjeżdżały nowe autobusy z Polakami do Madrytu. Byłem dla nich łącznikiem. Początkowo chodziłem na miejsca przyjazdu autobusów z Polski i rozdawałem ulotki z informacją o Mszach św. w języku polskim w Madrycie. Czas po niedzielnej Mszy św. stawał się dla nich okazją do spotkania i wymiany doświadczenia. Organizowałem dla Polaków wyjazdy do Lourdes i Fatimy. W Centrum Migranta utworzyłem kurs języka hiszpańskiego, gdzie uczyli hiszpańscy wolontariusze…
– To coś podobnego do tego, jak u nas, w Centrum Migranta na ul. Ostrobramskiej w Warszawie. Polscy wolontariusze uczą obcokrajowców języka polskiego – wpadam w słowo.
– Właśnie tak – odpowiada o. Adam. – Emigranci ekonomiczni wszędzie mają podobne problemy. Różni się tylko kraj i język.
Misjonarz z Boliwii i pierwszy przełożony tej misji zaczął tworzyć zręby polskiego duszpasterstwa w Madrycie. Biskup Madrytu nie zgodził się na powstanie kościoła rektorskiego dla Polaków. Praca duszpasterska dla Polaków była prowadzona najpierw w kościele oo. misjonarzy przy ul. Veronica, a następnie w parafii pw. Virgen de La Paz. – Miało to bardzo dobry wpływ na integrację Polaków z Hiszpanami – wspomina o. Adam. –Zazwyczaj Msza św. była późnym popołudniem, ale w 1995 r. Msza rezurekcyjna została zaplanowana na godz. 8.00. Tłumy Polaków jechały na nią z tradycyjną polską święconką. Policjanci zaczepiali ich w metrze i pytali, dlaczego w koszykach wiozą do kościoła jajka i kiełbasę – śmieje się. – Nie mogli się nadziwić. Mieliśmy z tego świetny ubaw. Ale to nie koniec. Na Mszy św. kościół był pełen. Wszyscy śpiewali na całe gardło i to ściągnęło Hiszpanów, którzy przyszli nas zobaczyć. Na Eucharystii w języku hiszpańskim jest zazwyczaj chórek towarzyszący kapłanowi. A tutaj cały kościół śpiewał. Był to moment przełomowy. Od tego czasu podczas Mszy św. zawsze kierowałem kilka słów po hiszpańsku, bo Hiszpanie do nas dołączyli, polubili nasz sposób modlitwy.
Hiszpanie i Latynosi w Warszawie
Adam pracował w Hiszpanii do końca swoich studiów w 1996 r. Później jego pracę przejął o. Eugeniusz Jaworowski, polski werbista z Boliwii i o. Andrzej Pietrzak. Doświadczenie nabyte w pracy z emigrantami w Hiszpanii misjonarz z Boliwii wykorzystał w Polsce, do której powrócił w 2007 r. Został przeniesiony do misyjnego domu w Michałowicach i po o. Mirosławie Baranie, byłym misjonarzu z Argentyny, przejął duszpasterstwo na Solcu. O. Mirosław wyjechał do Hiszpanii do pracy z polskimi emigrantami.
– Model działania wypracowany w Hiszpanii wykorzystuję w Polsce. Roznoszę ulotki o Mszy św. po różnych biurach turystycznych i hotelach. Zawsze mam zagranicznych turystów, którzy dzięki tej informacji, będąc na wakacjach w Polsce, mogą przyjść na niedzielną Eucharystię – opowiada o. Adam. – Przychodzą również studenci z Ameryki Południowej, którzy przyjechali na studia do Polski w ramach programu wymiany studentów zagranicznych Erasmus. Także pracownicy ambasady hiszpańskiej i krajów latynoamerykańskich.
– Takie były początki duszpasterstwa angielskojęzycznego w stolicy w latach osiemdziesiątych ub.w. Na Mszę św. przychodzili dyplomaci i ich rodziny – dodaję.
– Taki był w pewnym sensie początek tego duszpasterstwa. Ale teraz nasza praca pastoralna na Solcu nabiera innego charakteru, a niemałą rolę w tym odgrywają Polki, powracające ze swoimi narzeczonymi z Hiszpanii czy Ameryki Łacińskiej. Część z nich, po emigracji do Hiszpanii, decyduje się na powrót do kraju. Tutaj chcą wziąć ślub i tu żyć. Hiszpanie najczęściej nie są praktykującymi katolikami. Chodzili kiedyś do katolickich szkół w Hiszpanii, ale ich wiara ostygła. Kościół tam przeżywa kryzys, a tutaj wracają na jego łono. Idą po wielu latach do spowiedzi. Za sprawą Polek dzieją się prawdziwe nawrócenia – z przejęciem o swojej pracy mówi kapelan imigrantów.
– Które takie nawrócenie wspominasz najlepiej?
– Było ich sporo. Ale chyba ślub Joasi z Uniwersytetu Muzycznego, która wyszła za mąż za Chilijczyka. Nie był chrześcijaninem. Został katechumenem. Przeszedł całą drogę wtajemniczenia i przygotowań do chrztu. Dzisiaj chodzą już do polskiej parafii.
Adam podkreśla, że jedynie towarzyszy w drodze osobom posługującym się hiszpańskim w Warszawie. Część z nich uczy się polskiego i integruje z polskimi parafiami. Pozostają tylko ci, którzy w Polsce są czasowo ze względów biznesowych lub studenci.
Zbliżają się wakacje. Przyjadą nowi turyści. Do kraju powrócą następne Polki z Hiszpanii. O. Adam jest tylko łącznikiem.
Misjonarz, 06/2017, s. 12-13.
Pamiętam świetnie ojca Adama z Madrytu i nawet kilka lat temu udało mi się go spotkać właśnie na Solcu, gdzie niedaleko stamtąd prowadziłam moje lekcje hiszpańskiego. Ojciec Adam to wspaniały człowiek i ksiądz. Na prawdę ożywił madrycką wspólnotę i dużo dla nas zrobił. To był wspaniały czas. I to właśnie od niego dostałam propozycję, by uczyć hiszpańskiego jako woluntariusz. Prawdopodobnie jako jedyna z emigracji lat 90-tych przyjechałam znając już hiszpański. Wśród wielu woluntariuszy uczących hiszpańskiego obcokrajowców, byłam też jedyną osobą niehiszpańskojęzyczną. Ojciec Adam wyjechał z Madrytu i ja rok później. A obecnie znów jestem na obczyźnie, tym razem w Szkocji. I niestety odczuwamy tutaj wielkie braki jeśli chodzi o duszpasterzy. Dzieje się tu źle, a katolik jest tu osobą drugiej kategorii i brak tu tak wspaniałych ludzi jak Adam. W ciężkich czasach nam przychodzi żyć, gdy owczarnia zostaje bez pasterzy.