W 1997 roku kardynał Joseph Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, a obecny papież Benedykt XVI, udzielił wywiadu dla opiniotwórczego francuskiego czasopisma „L’Express”, w którym powiedział: „Ktoś przepowiedział w latach pięćdziesiątych, że wyzwaniem Kościoła w XX wieku będzie nie marksizm, lecz buddyzm”.
Czy chodziło mu o buddyjski prozelityzm? Swoją duchowością i metodami modlitwy coraz bardziej fascynuje on ludzi Zachodu, ale wiele wskazuje na to, że były „żelazny kardynał” miał na myśli raczej ogólnoświatowe szerzenie się zła w postaci relatywizmu wartości. Główne zagrożenie pochodzi ze strony synkretycznego ruchu New Age, dla którego wschodnie religie są jedną z głównych inspiracji. W 2003 r. Papieska Rady Kultury ds. Dialogu Międzyreligijnego wydała dokument odnoszący się do ruchu New Age: Jezus Chrystus dawcą wody życia. Chrześcijańska refleksja na temat Nowej Ery (New Age). Niektórzy twierdzili, że Watykan zrobił to za późno, gdyż żywotność tego zjawiska wydaje się nadwątlona i od wielu lat kojarzona jest z synonimem duchowego prostactwa. Muszę przyznać, że myślałem podobnie, aż do momentu wyjazdu na tercjat do Włoch w ubiegłym roku. Zauważyłem tam, że pociąg do „alternatywnych” podejść do duchowości jest ciągle popularny i to nie tylko wśród katolików świeckich, ale również w domach rekolekcyjnych dla kapłanów.
Tercjat pomyślany był jako kilkutygodniowy cykl wykładów z różnych dziedzin teologicznych. Przed wyjazdem do Włoch rzuciłem okiem na plan zajęć i niczego nie podejrzewałem, mimo że pierwszy tydzień miał być z psychologii, a zajęcia były zatytułowane Podróż do wnętrza samego siebie. Po uroczystym rozpoczęciu tercjatu mieliśmy kilka dni na wprowadzenie. Pierwsza wspólna Eucharystia przykuła od razu moją uwagę. Zamiast homilii, każdy z uczestników kursu otrzymał zawinięty w kolorowy papier mały kolorowy kamyczek. Główny celebrans poprosił nas o położenie kryształów na dłoni i zachowanie skupienia przez moment. Przez chwilę próbowałem wpatrywać się w zielony kamyk i za nic w świecie nie mogłem skojarzyć, w jaki sposób może on być połączony z przeczytaną wcześniej Ewangelią. Po chwili usłyszałem głos głównego celebransa: „Proszę się odprężyć, położyć kryształ na dłoni i wczuć się w wydobywająca się z niego wibrację energii. Wszechświat jest jednym oceanem energii…”. Rozejrzałem się wokoło. Wszyscy siedzieli z zamkniętymi oczyma w poważnej, medytacyjnej postawie. Mój zielony kryształ położyłem nieśmiało pod krzesłem, zamknąłem oczy i wyciągnąłem różaniec. Najgorsze było dopiero przede mną.
Samospełnienie, samorealizacja, samozbawienie
Ruch New Age jest zbiorem luźno ze sobą powiązanych grup o światopoglądzie z pogranicza religijności, nauki i ekologii. Przejawia się na tysiące sposobów i dlatego nie jest łatwy do uchwycenia i opisania. Jedną z charakterystycznych cech New Age jest praktykowanie różnych psychotechnik, do których należy „myślenie pozytywne”. Pierwszego dnia wykładów dostałem do analizy tekst Louise L. Hay z jej pierwszej książki Możesz uzdrowić swoje życie, którą w Europie można znaleźć na półkach księgarni ezoterycznych, a na Filipinach i w Indiach owa pozycja jest również publikowana przez wydawnictwa chrześcijańskie. L.L. Hay założyła i prowadzi w Kalifornii ośrodek terapeutyczny. Jest przekonana, że ludzie mogą zmieniać fizyczną rzeczywistość poprzez zmianę swego nastawienia psychicznego, przez myślenie pozytywne i konstruktywne. Tym, którzy myślą pozytywnie, obiecuje zdrowie i pełnię.
Taki sposób myślenia jest oparty na przekonaniu, że nie ma potrzeby, by istniało Objawienie lub Zbawienie, które przyszłoby do ludzi z zewnątrz. Za pomocą opanowania psychofizycznych technik możemy doświadczyć zbawienia ukrytego w nas samych. W gruncie rzeczy sprowadza się to do pelagiańskiej koncepcji człowieka, według której łaska Boża nie jest konieczna do zbawienia. Chrześcijaństwo twierdzi coś przeciwnego. Człowiek jest w swej głębi dobry, ale zraniony i o własnych siłach nie jest w stanie chcieć ani czynić dobra. Uratować człowieka nie może żadna ezoteryczna koncepcja zbawienia. Jedyną drogą zbawienia jest wiara w Jezusa Chrystusa.
Chrystus jest tylko ideą
W moim misjonarskim życiu widziałem wiele nadużyć w sprawowaniu liturgii z powodu źle pojmowanego poczucia kreatywności i przystosowania. Myślałem, że było to wynikiem zniechęcenia do kultury Zachodu i reakcją na „formalizm”. Na nowo odczytałem je w kontekście New Age. Podczas mojego tercjatu pewne części Mszy św. były opuszczone, a niektóre modlitwy zostały w taki sposób ułożone, że znalazło się tam nawet wezwanie do „Matki Ziemi”. Kult „Matki Ziemi” oparty jest na mitycznej koncepcji „Gaji”, w myśl której planeta sama w sobie jest również istotą żyjącą. „Gaja” w New Age przedstawiana jest również jako alternatywa wobec Boga Ojca, kojarzącego się niektórym negatywnie z patriarchalną koncepcją męskiej dominacji nad kobietami. Moją uwagę przykuła tu jednak inna, drobna zmiana w liturgii, która pozornie wydawała się bez znaczenia.
Wyrażenie w liturgii Eucharystii Oto ciało Chrystusa zostało zamienione na jedno tylko słowo – „Chrystus”. Według New Age Chrystus nie jest postacią historyczną. Jest tylko ideą i duchem, zespołem wibracji, który przenika wszystko i może wcielić się w różne postacie: Budda, Zaratusztra, Jezus itd. New Age, podobnie jak wszystkie inne rodzaje gnozy, twierdzi, że ciało Jezusa było tylko pozorne, a Jego cierpienie iluzją. Bóg nie może cierpieć, a tym bardziej nie mógł zbawić świata przez cierpienie na krzyżu. W New Age nie ma miejsca na cierpienie. Jest ono absurdalne i bezproduktywne. Zbawienie pochodzi tylko ze zbawczych technik, poszerzających świadomość. Nie ma tu miejsca na historycznego Boga, który „wtargnął” w historię w swym własnym Synu, zrodzonym z Maryi w Betlejem za cesarza Augusta, w Jezusie Chrystusie, który został ukrzyżowany i umarł za Poncjusza Piłata, a po trzech dniach powstał z martwych. Jeżeli nie ma historycznego Jezusa, to nie ma również i jego „ciała”.
Wszystko jest Bogiem
New Age zaciera różnice między Stwórcą a stworzeniem. Mówi się tu o Bogu, ale nie jest on osobowy ani transcendentny. Jest bezosobową energią immanentną w świecie. Po kilku dniach tercjatu zauważyłem wyraźny wpływ Matthew Foxa, amerykańskiego teologa, ex-dominikanina i założyciela Uniwersytetu Mądrości w Oakland w Kalifornii, na treść naszych wykładów. Jego pierwsza książka Pierwotne błogosławieństwo (1995 r.), również przetłumaczona na język polski, zajmowała centralne miejsce. Niewtajemniczonym należy powiedzieć, że nauka Foxa o stworzeniu spowodowała, iż Watykan zakazał mu publicznego występowania w 1988 r. Pięć lat później został wydalony z zakonu kaznodziejskiego za niekonwencjonalny program wykładów na swoim uniwersytecie i w konsekwencji przeszedł do Kościoła Episkopalnego. Obok buddysty Zen i wykładowcy jogi M. Fox zatrudnił również Starhawk (właściwe nazwisko Miriam Samos), znaną feministkę i kapłankę pogańskiej religii wicca, która wykładała czarostwo. Dwa lata temu tłum zgromadzony przed sławną katedrą w Witemberdze w Niemczech był świadkiem przybicia tam 95 tez nowej reformacji, których autorem jest M. Fox. Jedna z pierwszych jego tez to: „Teizm (wiara w Boga transcendentnego) jest fałszywy. Wszystkie rzeczy są w Bogu i Bóg jest we wszystkim (panteizm)”.
Najczęściej jednak cytowanym autorem na wykładach był Antoni de Mello SJ, hinduski psychoterapeuta, teolog i filozof, który zdobył rozgłos dzięki książkom o rozwoju duchowym. Kontekst, w którym był cytowany, utwierdził mnie w przekonaniu o słuszności stanowiska Kongregacji Nauki Wiary, która stwierdziła, że niektóre jego poglądy i odejście od doktryny katolickiej w stronę panteizmu mogą prowadzić do poważnych szkód. Jednym z głównych zarzutów, skierowanych przez autorów krytycznej notyfikacji pod adresem poglądów hinduskiego jezuity była niechrześcijańska koncepcja losu człowieka po śmierci, porównywalna do „rozpłynięcia” się w Bogu nieosobowym, na podobieństwo soli w wodzie.
Kardynał Godfried Danneels słusznie kiedyś zauważył, że w chrześcijaństwie Bóg i człowiek pozostają oddzielonymi osobami, gdyż dwa składniki chemiczne połączone w stop nie kochają się: są po prostu stopione. Jedynie osoby wolne i autonomiczne mogą kochać. Marzenie New Age o jedności odnosi się raczej do królestwa minerałów, a nie do świata ludzkiego, a jeszcze mniej do świata Bożego (Nowy ład, nowa ludzkość, Nowa wiara, New Age, 1992).
Enneagram
W ramach tercjatu musiałem wysłuchać również wykładu o enneagramie, czyli starodawnej nauce sufickiej, opisującej dziewięć standardowych typów osobowości oraz zachodzących między nimi związków. Każda osoba ma tylko jeden typ charakteru, który rozwija się w okresie dzieciństwa i jest niezmienny podczas naszego całego życia. Mimo że wielu psychologów uważa enneagram za pseudonaukowy, gdyż ogranicza się do przypadkowego zbioru typów osobowości, jest on w dalszym ciągu wykładany w wielu katolickich centrach duchowości na świecie.
Wykres ennegramu pojawił się po raz pierwszy u Georgija Gurdżijewa († 1949 r.), jednego z największych gnostyków naszych czasów, ale tym, który wprowadził enneagram do psychologii w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, był Oscar Ichazo z Chile. Wychodzi on od mistycznej idei, że człowiek w swojej istocie jest doskonałością i jest równy Bogu. Z jakichś powodów ta pierwotna „esencja” rozpadła się na dziewięć sposobów, którym odpowiada dziewięć typów enneagramu. Droga powrotu do pierwotnej doskonałości nie jest jednak zamknięta, gdyż prowadzi przez te same dziewięć typów osobowości, mających własną ścieżkę duchowego rozwoju.
Uzupełnieniem wykładów o enneagramie było krótkie wprowadzenie do nowej formy „modlitwy”, która w języku angielskim nazywa się kything. Jest to rodzaj komunikacji bezsłownej, polegający na wymianie myśli, podczas której duch jednej osoby wchodzi w drugą osobę, w zasadzie staje się nią, zaczyna widzieć jej oczyma i czuć jej zmysłami. Celem tej komunikacji jest pozyskanie od drugiej osoby (również od świętych i zmarłych) brakujących talentów i energii w ramach „pracy nad własnym charakterem”.
Na zajęciach nie było, oczywiście, ani słowa na temat watykańskiego dokumentu o New Age, który ostrzega, że gdy jest [on – enneagram] używany jako środek do osiągnięcia duchowego wzrostu, wprowadza dwuznaczność w doktrynę i życie wiarą chrześcijańską. Kilka lat temu Konferencja Episkopatu Stanów Zjednoczonych wydała krótki raport na temat pochodzenia enneagramu, w którym stwierdza, że najsłabszą jego stroną jest numerologia. Nazwa „enneagram” odnosi się do wykresu złożonego z koła mającego na swym obwodzie dziewięć punktów, które są połączone wewnątrz koła trójkątem i sześciokątem. Stanowi on w pewnym sensie odpowiednik kabalistycznego Drzewa Życia.
Raport zwraca również uwagę na niebezpieczeństwo determinizmu etycznego. Grzech określany jest tu w kategoriach pewnych ograniczeń, uzależnionych od danego typu osobowości, a osobista odpowiedzialność za grzech jest rozmydlona. Zadziwiająco pasuje to do New Age, gdzie nie istnieje koncepcja grzechu. Według nauki Kościoła Katolickiego grzech polega na świadomym i dobrowolnym wyborze przez człowieka czegoś złego, to znaczy, sprzecznego z Bożą wolą. New Age usiłuje przekonać człowieka, że grzech to nie jego wolny wybór, lecz niedoskonała świadomość. Taka nauka zwalnia człowieka z obowiązku i wysiłku ustawicznego nawracania się. Na tym samym kursie usłyszałem, że homoseksualizm jest wrodzony genetycznie. I znowu zauważyłem tu pewną analogię. W New Age nie ma koncepcji grzechu, a według enneagramu każdy typ osobowości ma wewnętrzne ograniczenia i grzech staje się czymś częściowo nieuniknionym. Katechizm Kościoła Katolickiego wyraźnie naucza, że Tradycja Katolicka, bazując na Piśmie św., zawsze głosiła, że akty homoseksualne z samej swej wewnętrznej natury są nieuporządkowane (KKK 2357), a osoby homoseksualne są wezwane do czystości (KKK 2359). Nie potrzeba jednak odwoływać się do katechizmu. Zwyczajna uczciwość naukowa wymagałyby stwierdzenia, że homoseksualizm można po prostu leczyć. Dr Gerard van den Aardweg, psycholog holenderski z wieloletnim doświadczeniem klinicznym, w swojej książce Homoseksualizm i nadzieja dowodzi, że homoseksualizm jest zakorzeniony w problemie psychicznym, który jest uleczalny.
Nowy Paradygmat
New Age jest otwarty na wszystkie religie i może dlatego jak mantra powtarzano nam, że można zbawić się we wszystkich religiach. Przy okazji pominięto Jezusa Chrystusa, jako jedynego pośrednika, a przynależność do Kościoła potraktowano, jakby była czymś drugorzędnym. Wszystko układało się w pewną logiczną całość, gdyż New Age neguje historię i odrzuca ideę, że duchowość może być zakorzeniona w czasie. Chrystusa uważa się co najwyżej za nauczyciela, nigdy zaś za Zbawiciela.
Bóg pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy (1 Tm 2,4), ale II Sobór Watykański przypomina, że zbawienie to dokonuje się w Jezusie Chrystusie, jedynym pośredniku między Bogiem a ludźmi, ponieważ to On wszystkich odkupił. Podobny problem był już raz rozwiązany w związku ze sprawą o. Jacques’a Dupuis SJ i jego tezą o „pluralizmie religii”. Deklaracja Dominus Iesus wydana w roku 2000, a rok później nota Kongregacji Nauki Wiary na temat jego książki Ku chrześcijańskiej teologii pluralizmu religijnego przypomniały nam naukę Vaticanum Secundum, że jest sprzeczne z wiarą katolicką uznawanie różnych religii świata za drogi zbawienia komplementarne z Kościołem.
Do znudzenia powtarzano nam również, że do momentu II Soboru Watykańskiego Kościół głosił, jakoby zbawienie było zarezerwowane tylko dla katolików, a teraz nie ma już znaczenia, czy ktoś należy w sposób widzialny do Kościoła. Na tym podobno miała polegać soborowa „zmiana paradygmatu” w dziedzinie katolickiej religii i duchowości. Miarodajnym przykładem całkiem odmiennej interpretacji zasady „Extra ecclesiam nula salus” w Kościele jest np. ekskomunika o. Leonarda Feeneya SJ w 1953 r. za głoszenie poglądu, że zbawić można się wyłącznie przez chrzest sakramentalny z wody. Pikanterii tej sprawie dodaje fakt, że ten amerykański teolog został ekskomunikowany przez papieża Piusa XII, który powyższą zasadę rozumiał dosłownie, bez zbędnych interpretacji, i wyraził to jasno w swojej encyklice Mystici Corporis Christi. Nie wahał się on jednak później przywołać o. L. Fenneya do porządku, przypominając mu, że zgodnie z Tradycją Katolicką zbawienie jest również osiągalne przez chrzest krwi w wyniku męczeństwa i przez chrzest pragnienia. W praktyce oznacza to, że nawet niechrześcijanie i niewierzący mogą być obiektywnie zwróceni ku Chrystusowi i należeć do Jego Mistycznego Ciała, nic o tym nie wiedząc. Należy jednak pamiętać, że Pius XII wyraźnie podkreślił, że nie jest rzeczą obojętną, czy ktoś należy widzialnie do Kościoła, gdyż ci, którzy do Kościoła nie należą, pozbawieni są pomocy nadprzyrodzonej, z której można korzystać tylko w Kościele katolickim.
Katolicy wobec New Age
Moje doświadczenie z New Age w katolickim domu rekolekcyjnym nie jest odosobnione. Mitch Pacwa SJ, amerykański jezuita, który kiedyś sam parał się praktykami okultystycznymi, w swojej książce Katolicy wobec New Age (1994 r.) podaje wiele podobnych przykładów: katolicki collage dla kobiet proponuje seminaria uprawiania czarów, katolicki kapelan zaleca korzystanie z kryształów jako formy osobistej pomocy, parafia w Chicago gości profesjonalnego astrologa z wykładem na temat gwiazd, a katolickie domy rekolekcyjne oraz parafie w całych Stanach Zjednoczonych promują udział w seminariach enneagramu, które są prowadzone przez księży i zakonnice. Watykan musiał być o tym dobrze poinformowany, skoro we wspomnianym już dokumencie stwierdza, że istnieje zbyt wiele przypadków, w których katolickie ośrodki duchowości są aktywnie zaangażowane w rozpowszechnianie religijności New Age w Kościele. Stolica Apostolska zdaje sobie również sprawę, że należy to skorygować, by powstrzymać rozprzestrzenianie się zamieszania i błędu. W jaki sposób to jednak zrobić?
Nie jest to takie łatwe, gdyż np. nikt z moich wykładowców nie twierdził, że jest wyznawcą New Age, choć wiele elementów z ich nauczania posiadało bardzo wyraźnie brzmienie „ery Wodnika”. Przypuszczam, że większość z nich dała się w to wciągnąć, stwierdzając, że zinstytucjonalizowane formy religijności nie mogły im dać tego, co obiecywały. W swoich poszukiwaniach kierowali się zapewne szczerym pragnieniem oraz tęsknotą za głębszą duchowością. Jest to również wynikiem rosnącej obsesji kultury zachodniej na tle religii wschodnich i dróg prowadzących do mądrości, jak również rozwój samego chrześcijaństwa w Azji.
Rodzi się tutaj kolejne pytanie: dlaczego religia chrześcijańska nie rozbudziła w nich głębszej duchowości? M. Pacwa i dokument watykański są tutaj całkowicie zgodni w ocenie tego zjawiska: niskie zrozumienie treści wiary chrześcijańskiej. W rzeczywistości New Age nie wymaga więcej wiary, aniżeli na przykład pójście do kina – stwierdza ironicznie dokument, a mimo to uzurpuje sobie prawo do zaspokojenia duchowych aspiracji człowieka. Rację miał tutaj wybitny pisarz katolicki, Gilbert Keith Chesterton, który powiedział, że gdy ludzkość przestanie wierzyć w Boga, bynajmniej nie będzie wierzyć w nic. Będzie wierzyć w byle co.
Jaką mamy przyjąć postawę wobec New Age? Jest tylko jedna odpowiedź: ciężka praca czytania Pisma św. oraz solidne studium wiary przez pogłębienie wiedzy z historii Kościoła, teologii oraz moralności chrześcijańskiej. Intelektualne podstawy naszej wiary i głębsze jej przeżywanie są niezbędne, aby rozróżnić to, co jest prawdziwe, od tego, co jest fałszywe. Katolicyzm zawiera pełny pogląd na życie, śmierć i wieczność i jest w stanie stawić czoło światopoglądowi ruchu New Age. Jednakże przede wszystkim należy przyjść na spotkanie z Panem Jezusem na modlitwie i w sakramentach, które będąc dokładnie tymi momentami, kiedy nasze codzienne życie się uświęca, są najpewniejszym sposobem realizacji sensu całego chrześcijańskiego przesłania – czytamy w zakończeniu watykańskiego dokumentu.
Między Jerozolimą, Atenami i Rzymem
Jan Paweł II w swojej książce Przekroczyć próg nadziei (1995 r.) trafnie określił ruch New Age jako nową metodę uprawiania gnozy. Zauważa on, że gnoza nigdy nie wycofała się z terenu chrześcijaństwa, zawsze z nim współistniała, także pod postacią pewnych kierunków filozoficznych.
Moje ostatnie doświadczenie podpowiada mi, że mogłoby być znacznie gorzej, gdyby chrześcijaństwo w swoim pierwszym etapie nie rozwinęło się w Europie. Vittorio Messori w Przemyśleć historię (1998) stawia takie oto pytanie: „Czy stało się to w wyniku zagadkowego zamysłu Bożego, czy w sposób niezbyt szczęśliwy, przypadkowy, że ziarno Ewangelii zapuściło korzenie jedynie w Europie i przez prawie półtora tysiąca lat wraz z kolcami oraz cierniami wydało także obfite plony?” Autor następnie trafnie zauważa, że z pierwszych wypraw misyjnych w Azji pozostała zaledwie mała, odosobniona wspólnota chrześcijan świętego Tomasza.
Jest oczywiste, że dzisiejszy Kościół katolicki, obecny na wszystkich kontynentach, jest owocem chrześcijaństwa, które ukształtowało się w tyglu Europy, między Jerozolimą, Atenami i Rzymem, i nie jest to bynajmniej kwestia przypadku. J. Ratzinger ujął to w prostą definicję: „Chrześcijaństwo stanowi zatem przekazaną w Jezusie syntezę wiary Izraela i ducha greckiego” (Kościół – ekumenizm – polityka, 1990). Z dzisiejszej perspektywy widzimy wyraźnie, że dzięki judeo-grecko-chrześcijańskiej kulturze ukształtowało się pojęcie osoby. Ma ono ogromne znaczenie w teologii, gdyż odnosi się do tych charakterystycznych cech człowieka, które mają zasadnicze znaczenie dla naszej relacji z Bogiem. Mam teraz uzasadnione obawy, by sądzić, że bez tego pojęcia głoszenie Ewangelii w Azji mogłoby zakończyć się sprowadzeniem Boga do bezosobowej energii, a Królestwa Bożego do królestwa minerałów.
Opcja na Prawo 4(53) 2006, s. 27-30