Czy możliwy jest chrześcijański libertarianizm?

Wojciech Mazurkiewicz: Co spowodowało u księdza zainteresowanie szkołą austriacką?

Jacek Gniadek SVD: W pewnym momencie zabrakło mi argumentów do obrony wolnego rynku. Brakowało aparatu pojęciowego. Sama teologia nie wystarczyła. Te poszukiwania zaprowadziły mnie do odkrycia austriackiej szkoły ekonomii. Zbiegło się to czasowo z wydaniem w 1991 r. encykliki Centesimus annus, najbardziej prorynkowego papieskiego dokumentu. Studiowałem wtedy teologię w seminarium i byłem już po moim pierwszym pobycie w Afryce. Znajomość klasycznej ekonomii, czyli jak człowiek myśli i działa w sferze ekonomicznej, powinna być punktem wyjścia do studiowania katolickiej nauki społecznej. Trudno wyobrazić sobie np. studenta bioetyki, który nie znałby biologii człowieka, medycyny i jej zastosowań. Ekonomia klasyczna jest niezbędna do tego, by studenci katolickiej nauki społecznej nie powtarzali ślepo za innymi, że bogaci stają się bogatsi tylko dlatego, że biedni stają coraz biedniejsi. Klasyczna ekonomia podpowiada nam, że wymiana handlowa nie jest grą o sumie zerowej, w której zysk jednej strony oznacza stratę drugiej. Każda wymiana jest grą o sumie dodatniej, w której zyskują obie strony, gdyż w przeciwnym wypadku na wolnym rynku nigdy nie doszłoby do takiej wymiany.

Nie znam wielu katolików, którzy by tak radykalnie bronili wolnego rynku, jak robią to ekonomiści Instytutu Misesa. Nawet nasz obecny papież niektórymi swoimi wypowiedzi o „dzikim kapitalizmie” zdobył raczej sympatię lewicy niż zwolenników wolnego rynku. Czy ksiądz czytający Misesa jest czymś rzadko spotykanym?

A ja znam. W samym instytucie – mam tu na myśli ten amerykański w Auburn – mamy katolików. Sam założyciel i prezes, Lew Rockwell, jest katolikiem. Jeffrey A. Tucker, który przez wiele lat był związany z instytutem, to nawrócony na katolicyzm baptysta.

Przyznaję, że ksiądz czytający Misesa należy dzisiaj do rzadkości. Szkoda, gdyż św. Albert Wielki i św. Tomasz z Akwinu, a wcześniej jeszcze św. Augustyn, uważali, że w dziełach pogańskich filozofów zawarte są prawdy, które można pogodzić z chrześcijaństwem i dzięki temu zarówno filozofia, jak i teologia zyskują głębszy wymiar. Jeżeli można było czytać Arystotelesa, to można czytać również współczesnego agnostyka, który na całkiem poprawnej antropologii buduje swój traktat o ekonomii. Mises twierdzi, że człowiek jest bytem wolnym, rozumnym i transcendentnym.

Według św. Alberta wszystkie nauki naturalne są służebnicami teologii i do niej ostatecznie prowadzą. Mises o prakseologii mówi, że jest to dziedzina badań naukowych dotyczących wszelkiego celowego ludzkiego działania. Na razie najbardziej rozwiniętą jest ekonomia. Wkrótce zabieram się za pracę nad konferencjami na temat rad ewangelicznych i mam zamiar wykorzystać w tym celu prakseologię jako narzędzie pomocnicze dla teologicznej analizy.

Kiedyś dzięki św. Albertowi Wielkiemu możliwe stało się wykorzystanie filozofii pogańskiej Arystotelesa w służbie prawdzie objawionej. Dzisiaj można do tego dorzucić prakseologię i katalaktykę Misesa. Nie ma podziału na homo oeconomicus i homo religiosus. Taki podział jest sztuczny. Jest tylko jeden człowiek, który w tym świecie zabiega o zbawienie. Mises mówi o szczęściu, ale nie definiuje go, gdyż cel ludzkiego działania leży poza dziedziną ekonomii. Ekonomia nie wyznacza celów ludzkiego działania. Według austriackiego ekonomisty cel ten może mieć charakter metafizyczny, ale ekonomii to w niczym nie przeszkadza, gdyż jest nauką teoretyczną i powstrzymuje się od sądów wartościujących.

Czy można powiedzieć, że teolodzy głoszący tzw. „sprawiedliwość społeczną” zagubili gdzieś 7 przykazanie?

Zagubili nie tylko siódme przykazanie, ale także zapomnieli o dziesiątym: „Nie będziesz pożądał żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego”. To prawda, że na ziemi jesteśmy tylko szafarzami dóbr, ponieważ wszystko należy do Stwórcy. On jest właścicielem wszystkiego. W oczach Boga naród wybrany był jedyny. Księga Powtórzonego Prawa mówi, że stał się on szczególną Jego własnością. Prawo własności nie ma więc charakteru absolutnego, ale nie jest to równoznaczne z wprowadzeniem ograniczeń w korzystaniu z tego prawa przez osoby trzecie. Ograniczenia wprowadza samo życie. Szafarzami dóbr ziemskich stajemy się najczęściej poprzez pracę. W ten sposób zawłaszczamy dobra ziemskie, które stają się naszą własnością. Jeżeli chcemy je pomnożyć, to możemy to uczynić tylko poprzez pracę i wymianę z innymi partnerami na rynku. To w ten sposób realizuje się powszechne i uniwersalne przeznaczenie dóbr oparte na wolnej wymianie, a nie poprzez centralnie zaplanowaną dystrybucję, jak uważa zdecydowana większość współczesnych teologów zajmujących się katolicką nauką społeczną. Tylko wtedy jest ona zgodna z Bożym planem. To dlatego zadanie państwa powinno ograniczać się przede wszystkim do ochrony własności prywatnej jako niezbędnego środka dla osiągnięcia tego celu.

Czy współczesny Kościół powinien dążyć do większego rozdziału od państwa albo przynajmniej być bardziej sceptycznym wobec tej instytucji?

Kościół nigdy nie powinien wchodzić w żadne układy z państwem. Nigdy żaden sojusz ołtarza z tronem nie wyszedł Kościołowi na dobre. Zadaniem Kościoła jest bycie zawsze czytelnym znakiem zbawienia dla wszystkich ludzi w tym świecie i dlatego musi On stać w opozycji do państwa, które ze swej natury realizuje ziemskie cele, bardzo często niezgodne z chrześcijańskimi wartościami.

Ale dzisiaj Kościół nie ma jasnej wizji tego, jaką rolę powinien odgrywać w społeczeństwie. Sam spycha się do poziomu organizacji z trzeciego sektora, twierdząc ustami rzecznika Konferencji Episkopatu Polski, że podobnie jak inne organizacje ma prawo do korzystania z publicznych środków w celu finansowania swojej działalności charytatywnej, edukacyjnej, opiekuńczej bądź medycznej.

Co Kościół może zrobić? Z jednej strony powinien przestać wyciągać rękę po środki publiczne, a z drugiej strony powinien wspierać prywatną służbę zdrowia, edukację (w tym homeschooling) i działalność charytatywną. Potrzebne są prywatne, niezależne od ministerstwa edukacji, wyższe katolickie uczelnie, na których będzie można studiować nie tylko filozofię i teologię, ale także prowadzić niezależne badania, np. nad naturą pieniądza. Trudno pobierać pieniądze z budżetu państwa i jednocześnie opowiadać się za ustanowieniem systemu wolnej bankowości, który byłby równoznaczny z likwidacją Narodowego Banku Polskiego.

To pojęciowe zamieszanie wskazuje na poważny kryzys nie tylko katolickiej nauki społecznej, ale samego Kościoła. To dlatego na co dzień katolicy muszą pokonywać bohatersko przeszkody, które nie istniałyby w normalnym świecie, gdzie respektowana byłaby własność prywatna. To dlatego powstała deklaracja wiary lekarzy katolickich. Prywatyzacja służby zdrowia rozwiązałaby te wszystkie sztuczne problemy, ale takie rozwiązanie nie jawi się jak na razie w horyzoncie myślowym polskich biskupów i teologów.

Korzenie szkoły austriackiej sięgają tak naprawdę niesamowicie odkrywczej, katolickiej myśli hiszpańskich scholastyków. Czy bardzo się pomylę, jeśli stwierdzę, że Kościół katolicki, podobnie jak reszta świata, zapomniał o tym god
nym chluby dorobku?

Zgadza się i trudno czasem w to uwierzyć. Hiszpańskich scholastyków cytuje żydowski agnostyk, Murray N. Rothbard, a katoliccy wykładowcy nauki społecznej Kościoła o nich nie słyszeli. Dzisiaj trudno na wykładach z katolickiej nauki społecznej usłyszeć o św. Tomaszu z Akwinu, a co dopiero o hiszpańskich scholastykach. To dlatego zdecydowana większość duchowieństwa ma problem ze zrozumieniem prostej rzeczy zawartej w „Sumie teologicznej”, że ceną sprawiedliwą jest cena rynkowa, to znaczy ta, która została ustalona między sprzedającym i kupującym w danym momencie czasu.

Gdzieś ciągle pokutuje, że nauka społeczna Kościoła rozpoczęła się wraz z ukazaniem się pierwszej encykliki społecznej Leona XIII „Rerum novarum” (1891). Ale o ekonomii pisano od samego początku istnienia Kościoła. Klemens Aleksandryjski w II w. pisał, że dobra materialne są moralnie obojętne i tylko od człowieka zależy, czy będzie ich używał dobrze czy też źle. O tym, że wartość towaru wynika z subiektywnej oceny poszczególnych osób, pisał w XIII w. franciszkanin Pierre de Jean Olivi. Dwa wieki później jego koncepcję rozwinął św. Bernardyn ze Sieny, który w jednym ze swoich kazań rozwiązał tak zwany paradoks wody i diamentu, długo przed szkołą austriacką.

Najwybitniejszy uczeń Misesa, Murray Rothbard, negował wręcz potrzebę istnienia państwa. Co ksiądz myśli o takim radykalnym, anarchistycznym podejściu?

Mises miał w tej sprawie odmienne zdanie. Jego leseferyzm nie ma nic wspólnego z anarchizmem. Austriacki ekonomista uważał, że społeczeństwo byłoby zagrożone, gdyby za regułami postępowania niezbędnymi dla ochrony wolności jednostki nie stała groźba użycia siły. Mises zajmował w tej sprawie podobnie stanowisko do św. Tomasza, który uważał, że prawo powinno zakazywać grzechów niszczących ład społeczny, do których zalicza przede wszystkim zabójstwa i kradzieże.

Ludzie mogą w różny sposób zagospodarować swoją wolność. Wynikiem ich wolnych wyborów mógłby być teoretycznie ład anarchistyczny, ale może być również coś przeciwnego. Ludzie mogą dobrowolnie zrzec się swojej wolności w pewnym zakresie i stworzyć państwo. Człowiek nie rodzi się jako jednostka. Przychodzi na świat w rodzinie, a rodzina żyje w społeczeństwie. Człowiek nie wybiera więc do końca społeczeństwa jako środka do osiągnięcia swoich celów. Ma jednak niezbywalne prawo do samodzielnego określenia celu swojego życia oraz swobodnego wyboru środków do niego wiodących.

Czy znajomość myśli austriackiej pomaga w pracy misjonarza?

Pomaga ogólnie w życiu. Leseferyzm ma zastosowanie nie tylko w gospodarce. W życiu duchowym też. Pozwalam innym działać. Każdy ma swoją drogę dochodzenia do Boga. Nie mam tu na myśli tylko innych religii. Już w samej przestrzeni wyznaczonej przez Boże przykazania jest w pewnym sensie nieskończona liczba dróg wiodących do Boga, która przerasta moją zdolność percepcji. Subiektywistyczna teoria wartości pomaga mi spojrzeć na drugiego człowieka i nie oceniać jego działania z mojego punktu widzenia. To każdy sam ma odnaleźć Prawdę i przyjąć Ją za swoją. Tak długo, jak owe poszukiwanie mieści się w ramach Dekalogu, to jest ono racjonalne, ponieważ pozwala na osiągniecie celu ludzkiego życia, którym jest życie wieczne.

Poświęcił ksiądz życie na służbie biednym ludziom w Afryce. Jednak bogate kraje świata zachodniego pompują w Afrykę miliardy dolarów, a wydaje się to przynosić wręcz odwrotne efekty do zamierzonych. Jak naprawdę można pomóc Afryce?

Nie dzielę ludzi na bogatych i biednych. Nie mam żadnych preferencji. Wybrałem Afrykę nie dlatego, by pomagać biednym, ale po to, by głosić Słowo Boże. Nie jestem pracownikiem socjalnym.

Europa przeznacza ogromne pieniądze na kraje rozwijające się, ale są to rządowe projekty, które przyczyniają się do korupcji i uzależniają kraje Afrykańskie od krajów-dawców. Jest to pozorna pomoc, która niczego nie rozwiązuje, a tylko uzależnia kraje afrykańskie od pomocy z zewnątrz. Pisała już o tym kilka lat temu zambijska ekonomistka Dembisa Moyo w swoim bestsellerze „Martwa pomoc”.

Obserwuję Afrykę od wielu lat i widzę, że do prawdziwego postępu w Afryce przyczyniają się przedsiębiorcy z Azji, a nie unijne projekty. Nie mam tu na myśli chińskich inwestycji, które prowadzone są na pograniczu ekonomii i polityki. Mam na myśli raczej tysiące azjatyckich przedsiębiorców, którzy zdominowali handel w całej Afryce. To oni zmieniają dzisiaj Afrykę. Każda współpraca oparta na podziale pracy i dobrowolnej wymianie przynosi wszystkim korzyść.

Do zmiany mogą przyczynić się również misjonarze. Musimy jednak zmienić nas sposób patrzenia na Afrykę. Musimy przestać myśleć, że bez naszej finansowej pomocy Afryka nie jest w stanie sam nic zrobić. Należy promować przedsiębiorczość. Afrykańczycy mają w sobie drzemiący ogromny potencjał. Mają liczne talenty. Bardzo często brakuje im tylko wiary w to, że możliwe jest ich rozwinięcie, a to może stać się początkiem ich osobistego rozwoju oraz odniesienia sukcesu w życiu zawodowym.

Człowiek rodzi się przedsiębiorcą. Tego nie można się nauczyć w szkole. Młodzi ludzie w Afryce potrzebują więc dobrych przykładów, aby odkryć ten dar w sobie. To dlatego postanowiliśmy zbudować w Lindzie (parafia w Lusace, na której pracuję od trzech lat) przedszkole dla przyszłych przedsiębiorców. W dzieciach z Lindy widzimy przyszłych przedsiębiorców. Ważny jest już sam sposób spostrzegania świata i drugiego człowieka. Będzie to miejsce, gdzie dzieci i rodzice będą wzrastać w atmosferze przedsiębiorczości. Będzie tu także miejsce na kawiarenkę komputerową. Będą kursy szycia na maszynie. Ale będą także spotkania z lokalnymi przedsiębiorcami. Wierzymy, że w niedalekiej przyszłości przerodzą się one w szkołę biznesu, w której, podobnie jak w ASBIRO, przedsiębiorcy będą uczyć przedsiębiorców.

W libertariańskim środowisku utarło się powiedzenie „polecam poczytać Rothbarda”. Jakiego autora poleciłby nam ksiądz przeczytać?

Ja polecam Misesa. Na myśli mam przed wszystkim pierwsze dwieście stron jego opus magnum, czyli „Ludzkiego działania”. To tutaj austriacki ekonomista wykłada antropologiczne podstawy dla swojego traktatu o ekonomii. Opisuje człowieka takim, jakim on jest w rzeczywistości. Ekonomii nie można zbudować w oparciu o fikcyjnego homo oeconomicus, tak jak robi to ekonomia głównego nurtu. Pod uwagę należy wziąć człowieka realnego, który nie jest doskonały, może z naszego punktu widzenia popełnia błędy, ale na swój sposób dąży do szczęścia jako wolna jednostka z poszanowaniem wolności innych. Właściwe antropologiczne założenia są niezbędne dla ekonomii, gdyż nie jest to nauka o użytkowaniu rzadkich zasobów mających alternatywne zastosowanie w celu zaspokojenia ludzkich potrzeb, ale jest to nauka o człowieku i jego działaniu.

Czy chciałby ksiądz coś jeszcze przekazać naszym czytelnikom?

Polecam do przestudiowania i rozpowszechnienia polemikę Jakuba Bożydara Wiśniewskiego z Walterem Blockiem na temat aborcji, która miała niedawno miejsce w środowisku libertariańskim. Wiśniewski krytykuje pogląd Blocka, który aborcję uważa za wyrzucenie „pasażera na gapę”. Płód – według Wiśniewskiego – nie dokonuje zawłaszczenia cudzego mienia. Znalazł się w łonie matki z woli i na zaproszenie rodziców. Podtrzymywanie tezy „eksmisjonizmu” w środowisku libertariańskim redukuje libertarianizm do poziomu ideologii, która pozwala na zabijanie najmłodszych. Cały problem ma swoje źródło w rothbardowskim libertarianizmie, w którym jest brak praw pozytywnych i wszystko opiera się tylko na prawie ochrony przed przymusem i przemocą. Tak zbudowany system zawiera jednak w sobie sprzeczności, które trudno pogodzić z wolnością.

————————–

Zdięcie: pixabay.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top