Do Afryki po raz pierwszy pojechał w 1988 r. Przybył jako seminarzysta do ówczesnego Zairu, dzisiaj Kongo, na misyjną praktykę. Po trzech latach wrócił do Polski, by skończyć teologię. Dwa lata po święceniach, w 1997r.,wyjechał do Botswany. Po sześciu latach wylądował na rok w Liberii, gdzie pracował jako kapelan wśród wewnętrznych przesiedleńców. W czerwcu 2016 r. wrócił do Polski z Zambii, gdzie także spędził sześć lat. Rozmawiamy z ojcem Jackiem Gniadkiem, werbistą.
Pierwszym krajem w Afryce, w którym po raz pierwszy postawiłem moją stopę, była Angola, ale nigdy tam nie pracowałem. Był to krótki przystanek w drodze do Zairu. Miała tu być tylko przesiadka na samolot do Kinszasy, ale nie przyleciał i spędziliśmy w Luandzie trzy dni. Dobrze, że w Angoli są werbiści. Był to czas wojny domowej w tym kraju. Pierwszą kolację w parafii u werbisty ze Słowacji zjedliśmy nieoczekiwanie pod stołem. Obok na ulicy toczyły się walki ulicznei baliśmy się, że jakaś kula może wlecieć rykoszetem do domu. Rano wybrałem się na pierwszą afrykańską mszę świętą do lokalnej wspólnoty…
…i wtedy po raz pierwszy zauroczył się ojciec Afryką.
Zapomniałem od razu, że jestem w kraju ogarniętym wojną. Nie znałem portugalskiego, ale afrykański żywy styl modlitwy przypadł mi od razu do gustu. Nikt na mszy świętej nie był statystą. Miałem wrażenie, że wszyscy obecni byli w ruchu, a ich śpiew i taniec tworzyły harmonijną całość, która zamieniła się w modlitwę. Po chwili zapomniałem o wieczornych odgłosach karabinów. W jednej chwili polubiłem Afrykę za jej sposób modlitwy. Poczułem misterium.
więcej > wp.pl