Bardzo często stawiamy sobie takie pytanie, ponieważ nie wierzymy, że można być zarazem człowiekiem bogatym i uczciwym. W przestrzeni publicznej słyszymy polityków, którzy jak mantrę powtarzają, że bogaci stają się bogatsi, ponieważ biedni stają się coraz biedniejsi.
Papież Franciszek ustanowił dwa lata temu Światowy Dzień Ubogich. O bogatych w Kościele usłyszymy najczęściej tylko wtedy, kiedy proboszcz organizuje zbiórkę pieniędzy na remont dachu. Używamy języka, który wyklucza ludzi bogatych ze wspólnoty Kościoła.
Wymiana to gra o sumie dodatniej
Czy chrześcijanin może być bogaty? Szukając odpowiedzi na to pytanie, jako chrześcijanie zaglądamy do Biblii. Pierwsza rzecz, która przychodzi na myśl, to opowieść o bogatym młodzieńcu (Mt, 19, 16-22), który nie poszedł za Jezusem, ponieważ był przywiązany do swojego bogactwa. Zróbmy tym razem inaczej. Zanim zajrzymy do Pisma Świętego, skorzystajmy wcześniej z pomocy klasycznej ekonomii, by zrozumieć zjawisko wymiany handlowej.
Żyjemy w świecie, gdzie na co dzień zmagamy się z rzadkością zasobów w stosunku do nieograniczonych potrzeb. Musimy wymieniać się dobrami, gdyż nie jesteśmy samowystarczalni. Niestety większość jest przekonana, że wymiana polega na tym, że zysk jednej strony oznacza stratę drugiej. Nie odpowiada to rzeczywistości. Wymiana handlowa nie jest nigdy grą o sumie zerowej. Każda wymiana jest grą o sumie dodatniej, w której zyskują obie strony, gdyż w przeciwnym wypadku na wolnym rynku nigdy nie doszłoby do takiej wymiany. Rzeczy w tym świecie nie mają same w sobie wartości. Człowiek w działaniu ocenia je pod względem użyteczności, a robi to ze względu na cel, który chce przy ich pomocy osiągnąć.
Pięć worków srebra
Sięgnijmy teraz do Biblii i przypowieści o talentach (Mt, 25,14-30). Pierwszy sługa otrzymuje pięć talentów, drugiemu Pan daje dwa, a trzeciemu jeden. Nie chodzi tu o talent jako pewną predyspozycję lub uzdolnienie. W czasach Jezusa była to grecka jednostka wagi. Wielkość jednego talentu wynosiła około 34 kg srebra, co odpowiadało piętnastoletniemu wynagrodzeniu przeciętnego pracownika. To ogromna suma pieniędzy. Ten, który otrzymał pięć talentów, mógł już nie pracować. Talentów nie otrzymujemy jednak od Boga, by je konsumować. Ten, który zakopał swój talent pod ziemią, został ukarany.
Przypowieść o talentach uczy nas, że dobry przedsiębiorca jest nagradzany na rynku i dlatego jest w stanie ciągle pomnażać swój majątek. Bogactwo rodzi się ze współpracy z innymi. Im lepiej przedsiębiorca służy innym, tym więcej posiada, by dobra mogły docierać do tych, którzy ich potrzebują. Jest dobrym szafarzem dóbr powierzonych mu przez Stwórcę. W ten sposób realizuje się zasada powszechnego przeznaczenia dóbr. Słudzy nie otrzymali talentów po równo. Z punktu widzenia ludzkiej sprawiedliwości jest to dla nas niezrozumiałe. To kolejny stereotyp, który prowadzi nas na manowce i przeszkadza w ocenie ludzi bogatych.
Boża sprawiedliwość
Ekonomiczne nierówności nie są złe same w sobie. Są one pochodną ludzkiej wolności i otrzymanych od Boga talentów. Słusznie zwraca na to uwagę były biskup lwowski, św. Józef Bilczewski (†1923): „gdyby takie państwo socjalne każdego pierwszego stycznia urządziło się na nowo, na podstawie równości majątku, to już z końcem grudnia byłaby nierówność między obywatelami. I gdyby się nawet to urządzenie odnawiało co miesiąc, to z początkiem drugiego dnia miesiąca talent i oszczędności jednych, a głupota i rozrzutność drugich, stworzyłyby na nowo różnice majątkowe i mielibyśmy znowu bogatszych i biedniejszych” („Listy pasterskie”).
Bóg daje nam różne talenty, abyśmy je pomnażali. Nie ma górnej granicy. Ludzka kreatywność jest ograniczona tylko przez Boże przykazania „Nie kradnij” i „Nie pożądaj rzeczy bliźniego swego”. Bogactwo rodzi się z pracy i oszczędności. Człowiek nie jest samowystarczalny i musi wymieniać własne dobra na inne. Wymiana jest możliwa tylko wtedy, kiedy posiadamy coś na własność. W przeciwnym razie nie bylibyśmy zdolni kalkulować. Św. Jan Paweł II w encyklice „Centesimus annus” pisze, że człowiek nie jest w stanie doświadczyć swojej godności, jeżeli nie posiadałby czegoś, co może nazwać swoim (por. CA 13).
Bóg nie daje nam gotowych produktów do konsumpcji. „Nagi wyszedłem z łona matki”, mówi Hiob (por. Hb 1,20). Rodzimy się bez niczego i jesteśmy całkowicie zdani na współpracę z innymi. W tej samej encyklice papież zwrócił trafnie uwagę, że bogactwem człowieka nie jest ziemia, ale sam człowiek ze swoją inteligencją i kreatywnością (por. CA 32). Posiadanie dóbr jest niezbędne w tym świecie, by przeżyć, ale należy zachować do nich dystans. Nikt nie może służyć dwom panom, Bogu i mamonie (Łk 16,13).
Tworzenie poprzedza rozdawanie
W Kościele zwracamy uwagę na niebezpieczeństwo posiadania dóbr materialnych. Konsumpcjonizm nie ma jednak swojego źródła w rzeczach materialnych, a w ludzkim sercu. Podobnie jak wolność, bogactwo jest darem. Czy Pan dałby trzeciemu słudze pięć worków srebra tylko po to, by go zniszczyć?
Bogactwo może być w różny sposób wykorzystane. Można je pomnożyć, a można także podzielić się nim z innymi, którzy są w potrzebie. Jest to możliwe pod jednym warunkiem, że tworzenie poprzedza rozdawanie, gdyż inaczej nie byłoby co rozdawać. Ayn Rand (†1982), amerykańska pisarka i ateistka, może nas zawstydzić, pisząc: „Potrzeba twórcy poprzedza potrzebę każdego potencjalnego beneficjenta. A jednak uczą nas podziwiać powielacza rozdającego dobra, których nie wyprodukował, i stawiać go ponad człowiekiem, który ich przysporzył” („Źródło”).
W Kościele nie ma dobrych przykładów. Świętymi zostają osoby, które czynią dzieła miłosierdzia, ale często nie rozdają swojego majątku. Mamy całą gamę monarchów, którzy osiągnęli świętość, pomagając biednym, ale bardzo słabo wypadają w tym rankingu przedsiębiorcy. Był w historii Kościoła św. Homobonus z Cremony (†1197), który żył przed św. Franciszkiem. Podobnie jak Biedaczyna z Asyżu był synem kupca, ale nie zrezygnował ze swojego majtku. Pomnożył go skutecznie i pomagał biednym za swoje pieniądze. Dobroczynność nie jest rozdawaniem cudzej własności. Św. Homobonus jest dzisiaj zapomnianym patronem przedsiębiorców.
Święty przedsiębiorca
Niedawno byłem razem z Maciejem Gnyszką, założycielem Towarzystw Biznesowych, w programie „0+” Sebastiana Stodolaka, który można usłyszeć w radiu WNET. Rozmawialiśmy o przedsiębiorczości. M. Gnyszka przywołał postać św. Maksymiliana Kolbego (†1941) jako przedsiębiorcy. Św. Maksymilian oddał życie za współwięźnia w niemieckim obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Męczeństwo było uwieńczeniem jego życia, które prowadził jako zakonnik i przedsiębiorca. Robił rzeczy niesamowite. Wydawał „Rycerza Niepokalanej” w liczbie miliona egzemplarzy miesięcznie. Do Japonii popłynął bez znajomości japońskiego. Miał zamiar nauczyć się go po drodze na statku, ale zachorował. Nie udało się, lecz mimo to już po miesiącu wydawał „Rycerza” po japońsku. Przy klasztorze w Niepokalanowie otworzył jedną z najnowocześniejszych jednostek straży pożarnej w Polsce. W taki sposób na świętego z Niepokalanowa patrzy przedsiębiorca. Św. Maksymilian miał metafizyczny cel, ale jego działania były z tego świata w ramach ludzkiej ekonomii. Wychodzi na to, że i dzisiaj mamy świętych przedsiębiorców, ale fałszywe stereotypy dotyczące bogactwa nie pozwalają nam ich zobaczyć.
Czy chrześcijanin może być bogaty? Ten, który otrzymuje pięć talentów, nie ma innego wyjścia. Ale musi uważać. „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” (Łk 12,39-48).
Wzrastanie 6/2019, str. 4-5.